Film,  Romantycznym okiem

Magia w obrazach

 

Pamiętam dzień, parę miesięcy temu, kiedy odwiedziłem mojego brata. Wieczorem usiadł przed telewizorem, chcąc oglądać bajki na Nickelodeon. Kanał ten znałem już wcześniej, z poprzednich wizyt. Nie dziwota więc, że tylko się skrzywiłem. W pamięci wciąż mam bajki,które ja oglądałem na Cartoon Network, najpierw po angielsku, kiedy jeszcze nie było tłumaczenia na  polski (tak, były takie czasy) potem już w naszym ojczystym języku. Gdzieś tak po 2005 roku kanał się zepsuł, a kreskówki, które zaczęto pokazywać diametralnie zleciały z poziomem gdzieś do piwnicy. To było po prostu głupie. Potem pojawiły się takie rzeczy jak ,,Disney XD” (kto, do cholery nazwał tak kanał?!) i wspomniany wyżej Nickelodeon, gdzie pomiędzy Sponge bobem i filmami ,,dla nastolatków” puszczano beznadziejnie głupie i brzydkie animacje o zwierzętach walących kijami w drewno, czy też dwóch plastelinowych walcach mlaskających coś do siebie.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=C3w_FIm13Mk&feature=related[/youtube]

Rafał obiecał mi jednak, że po oglądnięciu pójdzie spać, a że tego dnia ja miałem się nim trochę pozajmować – cóż, zgodziłem się z przeświadczeniem, że najwyżej – kiedy nie będę już mógł ścierpieć bezsensu i brzydoty – nałożę słuchawki, puszczę dobrego Rocka i otworzę książkę.
Tym razem jednak było inaczej.

Każde morze – nawet morze chłamu – ma to do siebie, że czasem nad powierzchnię wody wystają jakieś wyspy. Czymś takim okazał się Avatar. I nie mówię tu bynajmniej o Avatarze Jamesa Camerona. Mało kto wie, że ten sam tytuł nosi także serial animowany. Ja nie wiedziałem. Tamtego wieczora jednak – usiadłem obok młodego i z rosnącą ekscytacją… patrzyłem w ekran telewizora.

 

Avatar: Legenda Aanga, bo tak brzmi pełny tytuł, jest bajką, jakiej nie oglądałem od wielu, wielu lat. Przede wszystkim – ma fabułę. Zajmującą, poważną i wielowątkową. Wszystko zaczyna się, kiedy dwoje młodych ludzi z Plemienia Wody odnajduje górę lodową, a w niej – zamarzniętego chłopca wyglądem przypominającego mnicha, z dziwnym tatuażem na głowie. Jak się okazuje – jest to ostatni mag powietrza, a także zaginiony Avatar, którego szukają najeźdźcy z Rodu Ognia w tym młody książę Zuko i jego stryj (zdecydowanie jedna z najbarwniejszych postaci) Iroh.
Rzecz jasna wkrótce po odnalezieniu Avatara następuje przewrót. On i dwójka jego nowych przyjaciół muszą uciekać, a za nimi podąży żądny chwały i honoru Zuko.
Historia wydaje się banalna i niezbyt skomplikowana, ale – zapewniam – taka nie jest. To prawda – ciągle jest to bajka dla dzieci, lecz ktoś wreszcie potraktował je z szacunkiem i zamiast rozmiękczającej mózg papki dostajemy świetnie wymyślony świat opierający się na motywach japońskich, z elementami steampunku i niesamowitą techniką uprawiania magii. I od niej właśnie chciałbym zacząć.

W świecie Avatara istnieją cztery plemiona; Ziemi, Powietrza, Wody i Ognia. Jak się można domyśleć – każde z ich włada innym rodzajem magii żywiołów. Sam zaś Avatar jest kimś w rodzaju strażnika, łącząc w sobie moc czterech żywiołów i komunikując się ze światem duchów (jeśli ktoś lubi Anime, powinien w tym momencie zacząć podskakiwać z radości).
Oczywiście, nie wszyscy uprawiają magię, jednak wielu ma ten dar, przez co większość urządzeń skonstruowano tak, by działały w oparciu o magię, która z kolei poddaje się prawą fizyki właściwym do danego żywiołu. Ale o tym zaraz.
To, co mnie zachwyciło, to przedstawienie tkania magii przez ludzi. Każdy żywioł ma inny styl, inne ruchy, które idealnie odwzorowują istotę danej magii. Magowie wody poruszają się płynnie, współgrając z otaczającą wodą, magowie ognia wykonują gwałtowne ruchy, kopiąc i boksując, zaś magowie ziemi ciężko dźwigają masywy skalne… i tak dalej. Że nie wspomnę już o takich rodzynkach, jak powitania, kultura, zwyczaje, sztuka… 

Wspomniałem coś o maszynach, zdaje się? Ano są. Niezwyczajne, rzecz jasna. Najwięcej ich się uświadczy w kulturze Narodu Ognia – cóż, dzięki swej sztuce mogą wyrabiać metal. A to, jak te rzeczy działają… jedno słowo – technomagia.
Tego nie da się dokładnie opisać. To trzeba zobaczyć. Za każdym razem, kiedy je widziałem, nie mogłem odlepić od nich wzroku.

Serial ma trzy sezony i widać, że jest bardzo przemyślany. I pod względem fabuły, jak i wykonania – rysunki są po prostu piękne, bez zbędnych ozdobników i nie ma Jakże – Mnie – Denerwujących ,,ostrych” kresek. Jest za to wspaniały klimat dalekiego wschodu połączony z – niekiedy absurdalnym – humorem. Wiele zdradzać nie mogę, ale popatrzcie na ten fragment. Nie wiem czemu, ale zawsze, kiedy go widzę – tarzam się po ziemi. Absurd, czysty absurd. Uzasadniony, w fabule odcinka, ale jednak…

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=7bCmctKOW2g[/youtube]

Ostatnią z rzeczy, którą podkreślę jest to, że – choć widać, że bajkę robiono pod młodszych odbiorców – często zdarzają się też smaczki dla starszych. Nie określiłbym tego mianem ,,serialu familijnego”, bo jednak trzeba się interesować fantastyką, by uchwycić niektóre rzeczy, ale twórcy pokazali, że szanują swoich odbiorców. Dostaniemy tu więc parę scen miłosnych, nawiązania do kultury hipisowskiej a także i smutniejsze momenty. Dla wyjaśnienia dodam, że jeden z odcinków zadedykowany jest pamięci (chyba) syna jednego z twórców. Zorientujecie się, który.


Avatar: Legenda Aanga to serial, który przywrócił mi wiarę w dobre bajki. Oglądając go, mogłem się odprężyć, a jednocześnie chłonąć klimat tego niezwykłego świata. Myslę, że przypadnie do gustu każdemu, kto lubi oglądać dobre Anime, a także i wielu innym. Zdecydowanie polecam młodszym odbiorcom. Jest ratunek przed siekanym mózgiem.

Jedna uwaga: Nigdy, przenigdy nie oglądajcie filmu o tym samym tytule (bo, dzięki sukcesowi bajki – powstał takowy). Niestety reżyser nie podołał złożoności fabuły. ’

Z całego serca polecam.

 

A teraz pytanie dla zaznajomionych z kulturą japońską. Czy znacie może zasady gry w Pai Sho?

27 czerwca 2012, Sprostowanie:
Odcinek który jest dedykowany Mako – Mako to pierwszy „głos” Iroha w amerykańskim dubbingu. W nowej „The legend of Korra” prawdopodobnie na cześć tego człowieka nazwano jednego z bohaterów.
2. Oczywiście, jest to Awatar, nie Avatar. Wpływ Camerona jest nieziemski :)
PS
Niedługo wrażenia z pierwszego sezonu Korry.

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.