Wędrówka

Spacer #1 – Bez planu i mapy

topka

Zbierzcie się, przyjaciele. Tutaj, niedaleko. Nie chcę podnosić głosu, ani powtarzać dwa razy. Właśnie tak, w kręgu. Jak czyniono przed wiekami i jak przez wieki będzie się czynić, bo przecież opowiadanie gawęd chyba najmocniej leży w ludzkiej naturze. Snucie historii – wszyscy jesteśmy ich piewcami, uczestnikami, słuchaczami. Więc raz jeszcze – zbierzcie się. Bo mam dla Was nową opowieść. 

Zima, jeśli oczywiście ostatnie miesiące można nazwać zimą, minęła szybko… i wolno. Nie tęskniłem za wędrówkami, te przecież są nieuchronne. Nie tęskniłem za nimi przez Listopad, nie dotykałem kostura w Grudniu, nie próbowałem rozchodzić stóp w Styczniu, ani w lutym. Z początkiem Marca po raz pierwszy spakowałem plecak, by po tygodniu go rozpakować i spakować ponownie. Za każdym razem lżej, ciągle kompresując i wyrzucając zbędne graty.

Kiedy pomyślę o naszej pierwszej wędrówce (tak przecież niedawno!) jestem pełen podziwu dla siebie, że przez pięć dni nosiłem na plecach dwadzieścia dodatkowych kilogramów. W porównaniu z nimi, mój plecak wiosenny nie ważył nic, a przecież był lepiej zaopatrzony. I jestem z tego faktu bardzo zadowolony.

Spacer dzien I - 3 kwietnia 2014
Spacer dzien I – 3 kwietnia 2014

Droga 

Pamiętacie, jak wędrówka się zaczyna? Bilbo mówił, że od pierwszego kroku. Miał dużo racji, oczywiście. Ale moje wędrówki rozpoczynają się jeszcze wcześniej, od preludium. Od momentu, kiedy trzech wędrowców staje naprzeciw siebie tworząc trójkąt i jeden z nich czyta bardzo, bardzo ważne zdanie:

Biorąc od drzwi swój początek, Droga bieży wciąż przed siebie; Hen, rozwinął się jej wątek, Czas więc teraz i na ciebie. Obolałe zmierz z nią stopy, Na rozstaje gdzieś wywiedzie, Gdzie się mylą, trakty, tropy. Stamtąd dokąd? Tum jest w biedzie!

– Bilbo Baggins

I dopiero wtedy na klatce schodowej słychać stukanie kosturów i za trzema postaciami obracają się zdziwione głowy przechodniów.

Za nami się nie obracały, przynajmniej nie wtedy, kiedy wyszliśmy z bramy. Dopiero świtało, a kwietniowy chłód nocy szczypał po nogach. Droga tym razem wiodła dalej, niż jakakolwiek wcześniej, bo oto porzucaliśmy tereny Małopolski, kierując się na Dolny Śląsk. Tam, gdzie płynie łagodna Odra, w okolicę Nysy, czy jeszcze bliżej – Oławy. Tam, gdzie zaledwie paręset lat wcześniej przetaczały się Tabory, a Boży Bojownicy zmieniali kształt Kościoła Jezusa Chrystusa.

Nie zostało nic po Prokopie Gołym i nie zostało też wiele po pięknie Dolnego Śląska. Teraz z okien sunącego leniwie pociągu, można było podziwiać gruzy, budynki w rozbiórce i nieużytki rolne. Wszystko szare, kwadratowe, co najwyżej pomazane przez kiboli. Ale kiedy parę godzin później autobus z Opola wysadzał nas w Krzywej Górze, znów zobaczyliśmy las. I chociaż poraniony siecią dróg i podzielony na kwartały – ciągle był dziki, cichy i… pachnący.

1396948158143Zapach był pierwszym, na co zwróciłem uwagę. W słoneczny, ciepły dzień początku Kwietnia nad rolnymi polami unosił się zapach świeżej trawy, błota, rodzących się liści, ściółki… fascynująca mieszanina, od której kręciło się w głowie, ale dalej wciągałeś do płuc. Tak chyba pachnie rodzące się życie, wiecie? Nie do końca miło, ale też nie drażniąco. Oszałamiająco.

Nie zrobiliśmy tego dnia wielu kilometrów. Nie było to naszym zamiarem, ani tego dnia, ani też w ciągu całej wędrówki. To miał być wiosenny spacer. I oczywiście, nie do końca nam to wyszło, podobnie jak zaplanowane wcześniej noclegi.

Jak zwykle.

Podziwiając w mapach google tereny przyszłej wędrówki, wybraliśmy sobie wcześniej punkty, do których „wypadałoby” dojść w ciągu tych czterech dni. Dobre miejsca na obóz, oddalone od ludzi i dobrze wyglądające. I… znaleźliśmy lepsze.

Obóz

1396948189405

Pierwszego dnia rozłożyliśmy obóz na skraju lasu, tuż, przy małym jeziorku, spotykając wcześniej dwóch nie-do-końca-legalnych drwali, wycinających drzewa na opał. Ojciec i syn, mili ludzie, którzy doradzili nam, jak dojść do stawów rybnych, własności państwa objętej tysiącem zakazów, takich jak zakaz chodzenia, zakaz hałasowania, zakaz łowienia ryb, zakaz ognisk, zakaz ignorowania zakazów…

1396948190300

Nie chcieliśmy dojść do stawów – nie tego dnia. Kiedy Franek znalazł na zwiadzie idealne (albo prawie idealne) miejsce pod obóz, natychmiast skorzystaliśmy ze sposobności. I, oczywiście, już tej pierwszej nocy spotkaliśmy się ze strachem.

Pisałem o strachu, pamiętacie? Na każdej wędrówce coś się dzieje i ta nie była wyjątkiem. Siedząc przy ogniu mieliśmy przyjemność podziwiania wojskowych transporterów, lecących w kluczu. A w nocy obudziły nas błyski.

Czym były? Tego nie wiem – na pewno nie burzą, tego dnia – jak mówi pogodynka – w okolicy żadnej nie było, zresztą nie miałyby się po czym nieść, na niebie widać było gwiazdy. I gdzieś w okolicach pierwszej cały las zaczął rozświetlać się pojedynczymi błyskami, jak gdyby Bóg robił zdjęcia gigantycznym aparatem.

Mnie błyski obudziły na pograniczu snu i jawy. Przez chwilę widziałem nad sobą wykrzywioną w gigantycznym uśmiechu, demoniczną twarz, chwilę później został już tylko powidok, ciemność lasu i dziwne wrażenie, że coś szura w liściach wokół obozu.

Błyski powtarzały się jeszcze przez godzinę. Przetaczały się po niebie bezgłośnie, jak dalekie uderzenia bomb nuklearnych, co w połączeniu z wcześniejszymi samolotami i ciemną nocą, nie było wcale tak śmieszne, jak się teraz wydaje. W nocy najgłupsze żarty brzmią niezwykle poważnie.

Strach? To za duże słowo, prędzej niepokój, jak zawsze, kiedy dzieje się coś, czego nie do końca rozumiemy. Zmęczenie jednak wkrótce wzięło górę, a rano las znów wydał się miłym i bezpiecznym miejscem.

A na pewno bezpieczniejszym, niż miasta. I cichszym, o tak.

Kiedy opuszczaliśmy to miejsce następnego dnia, zostawiliśmy jeszcze kupkę drewna przy ognisku – dla przyszłych wędrowców. Więc jeśli kiedyś będziecie wędrować po jakiś lasach, zróbcie proszę to samo. Kto wie, może komuś się przyda.

I tu urwę. Pierwszy dzień nie był ani długi, ani bardzo obfitujący w wydarzenia. Nie było na to czasu, sama bowiem podróż zajęła przynajmniej sześć godzin. Ale czy się opłacało? Bardzo.

O czym opowiem już następnym razem.

 1396948196108

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.