Pisanina,  Recenzje

Zaklęte informacje

Jak to się zwykle dzieje – plany wzięły w łeb. Niestety, w bory nie jadę. Cóż, przynajmniej zostaje jeszcze noc pełna grozy z najbliższymi przyjaciółmi… a to wiele znaczy.
Tymczasem na stronie kwartalnika QFANT , z którym (jak ostatnio informowałem) mam zaszczyt współpracować, pojawiła się moja pierwsza recenzja. Czy zmieniło sie wiele od czasów Enklawy? Moim zdaniem tak. Ale pewne rzeczy pozostały bez zmian… zresztą, oceń sam:

Graham Masterton – ,,Zaklęci”

Są takie miejsca, w których człowiek czuje się niepewnie. Miejsca pobudzające wyobraźnię, rodzące myśli i uczucia, o których nie mieliśmy dotąd pojęcia, a które napawają nas trudnym do zrozumienia strachem. Mogą to być cmentarze, stare bory, czy też ciemne piwnice, pełne pajęczyn i dziwnych odgłosów. Wśród nich jest jeden rodzaj, chyba najbardziej znany, brany pod lupę nie tylko przez zaciekawione nastolatki, ale i naukowców, zawzięcie chcących dowieść, że wszelkie związane z nim podania i legendy nie mogą być prawdą. Z reguły mądrale odchodzą z niczym, mamrocząc coś o halucynacjach. Tymczasem historie o starych, nawiedzonych domach rosną w siłę, tak samo jak dziwny magnetyzm tych miejsc.
Stare domy. Porzucone z nieznanych powodów przez tajemniczych właścicieli, którzy umarli całe lata temu. Martwe i jednocześnie żywe, jak zombie. Szepczące nocą, pełne niedopowiedzianych słów, historii i żalu. Czekające na kogoś, kto przyniesie do ich trupich wnętrz iskrę życia. Skrywające wspomnienia grzechów, które nie dają im usnąć. Czasem zdarza się, że te echa ożywają, by dać upust frustracji…

Brytyjczyk Graham Masterton jest postacią szeroko znaną, zarówno w świecie fanów literatury grozy, jak i złaknionych seksualnej wiedzy kochanków, dla których pisze poradniki. Jego powieści zalewają rynek już od ponad trzydziestu lat, poczynając od wspaniale przyjętego przez czytelników „Manitou”, a kończąc na planach i pomysłach, na których brak pisarz nie może narzekać. Odzwierciedleniem jego legendarnej już płodności pisarskiej jest obszerna bibliografia. Półki księgarń od lat uginają się od bestsellerów, klasyków oraz wznowień jego książek. Tych ostatnich nie zabrakło także i na polskim rynku – niedawno wznowienia doczekała się znana powieść Anglika – „Zaklęci”, emanująca tym samym rodzajem magnetyzmu, co stary dom, który jest tematem książki.

Kiedy dostałem wreszcie w swoje ręce nowe wydanie powieści, byłem pełen pytań. Czytając wcześniejsze dzieła Mastertona, zawsze znajdowałem to samo – potwory, duchy i ciężki smród krwi. Nie ma jednak w tym schemacie wady, pisarz właśnie ten rodzaj horroru wybrał na wizytówkę swojej twórczości. Byłem ciekaw, czy i ta książka zawiera to samo. Tymczasem nieodłączny niepokój (czy przypadkiem „Zaklęci” mnie nie zawiodą?) kazał mi głaskać okładkę, pozostając pełnym wątpliwości. Ponieważ był tylko jeden sposób, by to sprawdzić, zabrałem się za lekturę.

Jack Reed jest zwyczajnym przedsiębiorcą – prowadzi firmę montującą samochodowe tłumiki. Ma żonę i syna. Jego życie nie wyróżnia się niczym pośród szarej przeciętności. Wszystko zmienia się pewnego deszczowego dnia, pod wieczór, kiedy – wracając do domu samochodem – o mało nie przejeżdża czegoś, co wygląda jak wbiegające pod koła dziecko. W ostatniej chwili skręca i wjeżdża w drzewo. Zdenerwowany, wysiada z pojazdu. Szukając przyczyny wypadku, zagłębia się coraz dalej w rozciągający się po obu stronach drogi las. W trakcie tych poszukiwań natrafia na opuszczony, samotny dom w gotyckim stylu. Jego przedsiębiorczy umysł natychmiast zaczyna snuć fantazje o dochodowym klubie rekreacyjnym – „Merrimac Court Country Club” – który mógłby tu powstać. Nie ma pojęcia, że stary dom tak naprawdę nazywa się „Dęby” i był w przeszłości ośrodkiem psychiatrycznym, przeznaczonym dla najniebezpieczniejszych szaleńców.
Mawia się, że najlepszym nauczycielem jest samo życie. Być może dlatego, że nie toleruje niewiedzy, o czym Jack niedługo przekona się na własnej skórze. A razem z nim – cała okolica…

Już na początku Masterton dał pokaz swoich umiejętności. Zaczął, jak radził Alfred Hitchcock, od trzęsienia ziemi. Później zaś, wprowadzając bohatera w zupełnie odizolowany świat „Dębów”, przykuł moją uwagę do końca.
Jedną z cech literatury Grahama Mastertona jest niesamowity klimat, który autor świetnie kreuje w swoich powieściach. Opiera się on na poczuciu zagubienia, zaciekawieniu i atmosferze miejsc, w które prowadzi głównego bohatera. Idąc z Jackiem Reedem przez główny hol „Dębów”, poczułem się przez chwilę zaniepokojony, prawie tak samo jak główny bohater, a po plecach przebiegły mi ciarki. Wręcz widziałem umieszczone na fasadach rzeźby przedstawiające spokojne twarze o zamkniętych oczach, które tylko czekają na to, aż bohater obróci się do nich plecami, by wbić w niego natarczywe spojrzenie.
Ten przykład dowodzi też innej cechy książki, jaką są niezwykle realistyczne, a przy tym krótkie, opisy. Autor przedstawił świat na tyle wyraźnie, że niemalże go widziałem. Czytając, miałem wrażenie, jak gdyby od opisywanych wydarzeń dzieliła mnie naprawdę tylko cienka kartka papieru.
Do tego dołącza wartka akcja, która przyspiesza wprost proporcjonalnie do liczby przeczytanych stron. Tak jakby sam autor rozpędzał się w trakcie pisania, zaczynając od zera, dając czytelnikom czas na zapoznanie się z światem, potem ruszając coraz szybciej, osiągając w końcu stan, w którym nie można go już w żaden sposób zatrzymać. Tak samo nie mogłem zatrzymać się i ja. Po przekroczeniu pewnego progu w powieści, odkryłem, że muszę ją przeczytać do końca, czego skutkiem było zresztą spędzenie nad książką całej nocy.
Te dwie cechy – realistyczne opisy i wartka akcja – sprawiają, że ,,Zaklęci” mają w sobie to, co powinna mieć każda dobra książka – moc wciągnięcia czytelnika w opowiadaną historię.

Kiedyś przeczytałem (chyba w jakimś wywiadzie), że nie jest sztuką wciągnąć czytelnika, lecz go w tym stanie utrzymać.
„Zaklętych” czyta się dobrze. Sama wartka akcja, ciekawe dialogi czy opisy nie wystarczą jednak, by mnie do książki przyciągnąć. Potrzebne jest coś jeszcze. Tym czymś okazała się, w tym przypadku, zwykła, ludzka ciekawość i to ona (a właściwie jej rozbudzenie) jest, moim zdaniem, największym plusem „Zaklętych”. Masterton umieścił w książce zagadkę. Dotyczy ona przeszłości ,,Dębów” oraz tajemniczych, druidzkich praktyk. Poszukiwanie odpowiedzi wraz z Jackiem Reedem dostarczyło mi niezapomnianych emocji, a odkrywanie małych puzzli (niektóre zostały sprytnie ukryte między zdaniami) i łączenie ich w jedną całość – sporo satysfakcji. Nawet wątek główny, czyli walka bohatera o życie syna i ekscytujący wyścig z czasem, nie mogły się z tym równać. Nie jest to jednak błąd, bowiem świetnie ilustruje to kolejną cechę ,,Zaklętych” – każdy znajdzie w nich coś dla siebie, bowiem wśród czytelników na pewno znajdą się tacy, którzy bez niesamowitego tempa akcji się nie obejdą, lub też inni – dla których wyznacznikiem dobrego horroru są tajemnicze zjawiska i dziwne istoty wyłaniające się ze ścian. A wszystko to jest tutaj obecne.

Dalszy ciąg – TUTAJ

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.