Krótkie recki

Krótkie recki #3 – Złodziejka książek

Topka

Wybierając „Złodziejkę książek” pomyślałem sobie: „Wspaniale! Film o książkach!” Tymczasem srodze się przeliczyłem, bo książki tu są jedynie tłem. „Złodziejka książek” to film o tej strasznej wojnie w Niemczech.

II Wojna światowa była okrutna. Dla wszystkich i bez wyjątku. Dajmy na to w Niemczech palono książki (tak na marginesie, bo wystarczy tu jedna scena), czasem naziści kogoś okrzyczeli, czy nawet zabrali do woja. Były też zakazy. Aha – i pod koniec wojny naloty. Całe dwa. I ludzie się bali. Choć sam nie wiem, po co, skoro ofiary nalotów równie dobrze mogłyby spać – ich niedraśnięte ciała i nawet niepomięte ubrania wśród gruzów mówią same za siebie.

Ale ja miałem przecież o samym filmie… więc film. W filmie uświadczymy paru ciekawych ujęć i szczególnego podkreślenia, iż jest on realizowany dzięki współpracy Niemiec i USA – głównie poprzez dialogi w stylu „Ja, ja this is good” albo „Shaize, ich dont shot well”. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby film powstał przy współpracy Niemiecko-Francusko-Angielskiej, albo Niemiecko-Francusko-Angielsko-Polskiej! Istne multikulti!

Główną bohaterką jest dziewczynka, na którą wszyscy wołają „świnio” (świnioludziu w zasadzie, nie ma dobrego tłumaczenia), ale niewiele ją to obchodzi. Równie dobrze mogliby ją nazywać szmatą – przypuszczam. Świnia podchodzi do życia bardzo optymistycznie (czasami kogoś bijąc) i godząc się z losem, który rzucił ją w ramiona obcych ludzi; kapitana Barbossy i jego żony, Helgi. Szybko do wesołej gromadki dołącza także Żyd, którego od tej pory będą przechowywać w piwnicy. Świnia zdaje się fascynować Żydem w równym stopniu co książkami (choć nie stara się go ukraść), choć w jej sercu zdaje się mieć miejsce także chłopak o cytrynowych włosach. Wątki te nie są jednak w żaden sposób rozwinięte – ot, są. Tak samo zresztą, jak wątek książek, wojny, żyda jako żyda i samej Świnki. Tu się akurat cieszę, bo kiedy już przyzwyczaiłem się do multikulti języka (mniej więcej w 3/4 filmu uszy przestały mi puchnąć), zdałem sobie sprawę, że nie dam rady przyzwyczaić się do gry aktorskiej Sophie Nelisse (Świnki), która oscylowała gdzieś pomiędzy poziomem ekspresji deski a zaangażowaniem aktorów szkolnego przedstawienia jasełkowego. Nie lepiej zresztą poszło reszcie obsady… z jednym, wielkim wyjątkiem. Kapitan Barbossa, w „Złodziejce książek” znany jako Hans a w świecie realnym – Geoffrey Rush okazał się postacią ciepłą, poczciwą i nad podziw sympatyczną. Aż ciepło robiło się na sercu – tego wrażenia nie wymazał nawet scenariusz filmu. Choć bardzo się starał, serwując sceny bez większego sensu i w kontekście późniejszej fabuły.

Nie czytałem „Złodziejki książek” – jestem przekonany, że książka warta jest konsumpcji. Co innego jej filmowa adaptacja, której przekazu można dopatrywać się w utartych schematach (biedny żyd, dobra rodzina, dzielna dziewczyna), których zupełnie ten obraz nie podkreśla, ani też nie nakreśla. Będąc szczerym, udało mi się uchwycić tylko jedno przesłanie – o tym, jak straszna była wojna w Niemczech.

Całe dwa naloty w (względnie) sielankowym mieście.

złodziejka

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.