Hobbit – Na gorąco: Nie polecam
I stało się. Niecałe dwie godziny temu wróciłem z filmu „Hobbit”, a teraz, słuchając ścieżki dźwiękowej, myślę nad filmem, tak, jak myślałem o nim zaraz po wyjściu z sali kinowej i zapewne tak, jak będę myślał jeszcze przez parę dni, dopóki nie nadejdzie inna era, świat się nie zmieni, a rzecz o Bilbo Baggińsie, dziedzicu Tuków i Bagginsów nie stanie się historią, historia nie stanie się legendą i świat nie zapomni o filmie, aż do następnego roku.
Peter Jackson miał problem; „Władcą pierścieni” postawił sobie poprzeczkę, której wielu wybitnych reżyserów nie miało by szansę przekroczyć, szczególnie ekranizacją „Hobbita”, będącego przecież dziełem o wiele mniej epickim, niż późniejsza trylogia, przeznaczonym bardziej dla dzieci, niż dla dorosłych.
„Hobbit” musiał być dobry. Ba, musiał być pewniakiem do przynajmniej jedenastu Oscarów, jeszcze bardziej epickim i nie odchodzącym zbytnio od książki. Zadanie tak trudne, że wręcz prawie niemożliwe. A mimo to postanowiłem zaufać Jacksonowi . Nie zawiódł mnie przy „Władcy” i miałem naprawdę szczerą nadzieję, że nie zawiedzie mnie i tutaj.
„Hobbit” zaczyna się dokładnie tam, gdzie „Władca pierścieni” w wersji reżyserskiej – stary Bilbo siedzi przy stole pracując nad książką. Przez chwilę widać nawet Froda, który szybko znika, biegnąc powitać Gandalfa. A starszy z hobbitów zaczyna snuć opowieść.
I już. I wtedy stwierdziłem, że mogę się odprężyć. Kiedy pojawił się Stary Toby, długa fajka i Shire, pociągnąłem ostatni łyk Coli, rozparłem się w fotelu i… wróciłem. Nareszcie wróciłem do Śródziemia.
Pierwsze wrażenia? Naprawdę sporo mrugnięć okiem do wszystkich tych, którzy oglądali „Władcę”. A to nawiązanie, a to widmowy pierścień… A przy tym dosyć oryginalny styl. Nowy film Jacksona zdecydowanie nie jest „Władcą pierścieni”. To prawda, spotkałem tu starych znajomych, widziałem znajome, zniewalające plenery, ale czy klimat został ten sam? Otóż nie.
„Hobbit” jest filmem z naprawdę sporą dawką humoru. Tego dobrego, angielskiego, rzecz jasna. Sceny biesiady krasnoludów, ich wisielczego czasami dowcipu, czy kolacji Trolli nie dość, że są naprawdę zaskakująco zabawne, to nie odbiegają za bardzo od książkowego pierwowzoru. Zresztą, podobnie jak i cały film. To prawda, motyw białego prześladowcy Thorina, czy choćby Pani Galadrieli nie z tego ni z owego pojawiającej się w Rivendell może być zaskakujący, niemniej, jak na Jacksona przystało, nic ze sobą nie koliduje, a wręcz wszystko jest na swoim miejscu. I powiedziałbym tu więcej, ale nie mogę spoilerować.
Oczywiście, ktoś mógłby się przyczepić, że ten tak wysławiany przeze mnie humor jest czasami robiony „pod dzieci”. Niemniej, takowym osobą pragnę zwrócić uwagę, że i sama książka także jest pisana niejako dla młodszych czytelników.
Co uważam za zdecydowanie jedną z większych zalet filmu? Mówiło się o tym, że twórcy robią trylogię dlatego, by wcisnąć do filmu także legendy ze Śródziemia, całą tę otoczkę „lore”, dzięki której jest ono tak barwne. I to się cholernie Jacksonowi udało. Historia krasnoludów, czy walk o Morię została przedstawiona w sposób zajmujący, a przy okazji naprawdę widowiskowy.
„Hobbit” to film gdzie jest śmiesznie, kiedy ma być śmiesznie, jest epicko, kiedy tylko może i jest klimatycznie… zawsze. To film gdzie muzyka doskonale współgra z akcją, gra aktorska jest na najwyższym poziomie (Andy Serkis przebił siebie samego, co jest naprawdę wielką sztuką! Nie wspominając już o samym Ian’ie McKellen, jak zawsze świetnym, czy fenomenalnym Martinie Freemanie) a film jest bardzo dopasowany do książki, tak, jak to zawsze powinno być.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=G0k3kHtyoqc[/youtube]
Jak oceniam „Hobbita”? Bardzo możliwe, że za parę dni, po obejrzeniu go w kinie drugi raz, będę miał jakieś małe „ale”. Nie sądzę jednak, by miało większe znaczenie co do ogólnej oceny filmu.
Peter Jackson znów mnie nie zawiódł.
„Hobbit” to film którego nie trzeba polecać, bo po prostu mówi sam za siebie.
Więc nie polecam.
Comments
Powered by Facebook Comments