Co można spakować w 11 minut?
Znów tu jesteśmy, Przyjacielu – Ty i ja. Droga – choć ośnieżona i często nieprzejezdna – wzywa bez względu na porę roku. Myślałem, że uda mi się przezimować spokojnie – myliłem się. Z roku na rok trakt wzywa mnie coraz silniej, na coraz dłuższe dystanse. Obawiam się, że to nieuleczalna choroba. A nawet, gdyby była – nie chciałbym znaleźć lekarstwa.
Marzenia
Od nich się wszystko zaczyna – kiedyś zamarzyłem, że zostanę pisarzem – moje marzenie trwało ponad 10 lat, nim stało się rzeczywistością. Chciałem być blisko książek, zostałem recenzentem, a teraz biorę udział w inicjatywach o tak wielkim stopniu rażenia, iż ciągle zadaję sobie pytanie czym sobie na to zasłużyłem.
Parę lat temu trójka przyjaciół zamarzyła sobie, że chcą wędrować. Od „Dnia pełzacza”, parogodzinnych spacerów po mieście z kierunkową kostką w dłoni, do parodniowych wędrówek w nieznane, urzeczywistniliśmy swoje marzenie i zapłaciliśmy stosowną do niego cenę. Źle się patrzy na ludzi, którzy żyją marzeniami – nigdy nie rozumiałem dlaczego. Kiedy będę umierał, chciałbym mieć świadomość, że wykorzystałem dany mi czas najlepiej, jak potrafiłem i nikogo nie muszę za to przepraszać.
Kiedy patrzę na zaśnieżoną ulicę za oknem, budzi się we mnie następne marzenie – chciałbym za parę lat pójść w góry na zimową wędrówkę. A kiedyś – być może – gdzieś dalej, w śnieg i las.
Dziś muszę odwrócić się od okna i czekać na wiosnę.
Lekarstwo
Był wieczór, parę dni temu. Zderzyło się, że we trzech siedzieliśmy w mieszkaniu, złapała nas nuda i zniechęcenie. Tak działa na ludzi perspektywa pracy, której każdy już ma dość.
– Ced, wymyśl coś – jęknął Franek.
Rychło w czas. Właśnie otwierałem okno przeglądarki. Syrena alarmu nuklearnego ryknęła tak, że wszyscy (włącznie ze mną) podskoczyli.
Odwróciłem się i wyszczerzyłem zęby.
– Piętnaście minut na spakowanie – powiedziałem.
Próbowałeś kiedyś pakować się w pośpiechu od zera? Możliwe, ale pomyśl, że w perspektywie masz przeżycie 72 godzin – a najlepiej dwóch tygodni. To dobry test na zorganizowanie i świadomość własnego wyposażenia. I dobre ćwiczenie – w razie czego.
Nam się udało. W lekko ponad jedenaście minut byliśmy gotowi – spakowani i ubrani, każdy dzierżąc w dłoni swój wędrowny kostur. Franek zaproponował, byśmy wyszli – choćby po to, by okrążyć kamienicę. Gdybyśmy to zrobili, w tej chwili siedziałbym w lesie przy ognisku, jakieś dwadzieścia, trzydzieści kilometrów od Krakowa.
Mieliśmy wszystko, co byłoby potrzebne do przeżycia. Nie będę się rozpisywał – bo nie ma to większego sensu.Ważne, że mieliśmy wodę, prowiant, źródło ognia, niezbędne pałatki, koce i – oczywiście – zestaw noży.
Na chwile odegnałem myśli o drodze. Nie na długo – przecież to, że piszę te słowa jest tego najlepszym dowodem.
Comments
Powered by Facebook Comments