Zew dziczy
Podróżowałem od czasu, kiedy nauczyłem się chodzić. W wieku lat sześciu razem z dziadkiem odbywaliśmy wielogodzinne wycieczki po górskich lasach na Orawie. Ale tak naprawdę podróżować zacząłem dopiero niedawno – gdyż odbywać się to zaczęło na innych zasadach; umiłowaniu wolności, częściowym wyrzeczeniu rzeczywistości i chęci zagubienia.
Udało mi się. Gubiłem się wielokrotnie w ostępach polski. Oglądamy programy Cejrowskiego z zapartym tchem, ale nawet nie przypuszczamy, że parę kilometrów od naszego miejsca zamieszkania są rzeczy o wiele ciekawsze. Inni ludzie, inna społeczność, inny świat.
Byłem już w Rohanie, Mordorze, Shire. Widziałem Minas Thirith. Podziwiałem Mroczną puszczę. Kosztowałem wody z elfickiego strumienia. I nie potrzebowałem do tego Nowej Zelandii, a jedynie pięciu dni wędrówki. Pieszej. Z plecakiem na grzbiecie i przyjaciółmi u boku.
Zawsze odbywa się to podobnie; choć każda wyprawa wyzwala doświadczenia których przekreślić nie mogę, nie jestem, ani nigdy nie będę „starym wyjadaczem”.
Wyruszamy z rana. Plecaki, kostury, namiot i prowiant. Przełom następuję przed pierwszym krokiem. Kierujemy się albo w lewo, albo w prawo, prosto, czy też w tył.
I tyle. To proste. A już pierwszy krok budzi trzepotanie serca.
I gubię się w tej polskiej dziczy. Na parę dni przestaję istnieć dla świata… nie, inaczej. Na parę dni zaczynam naprawdę istnieć. Doświadczam wolności, której zawsze pragnąłem. Odrzucając technologię, hipokryzję świata i te „społeczne normy”, będące jedynie pianką na mocno nagazowanym piwie rzeczywistości.
Idea jest piękna. Ale ktoś może zapytać, czemu – skoro taki jestem mądry – nie zrobię jak Chris McCandless?
A ja na to – może kiedyś. Supertramp aby odrzucić świat, musiał go całkiem znienawidzić. Ja nie potrafię.
Powrót do domu po dobrej włóczędze jest jedną z jej piękniejszych części. A przecież wiadomo, że to nie na długo. Znów wezwie mnie dzicz, bym się zgubił – bym się odnalazł. Odpoczął.
Tego odpoczynku, podróży bez mapy, pieniędzy i rozsądku, nie zastąpi mi nic i nikt.
Zimową porą tęsknię za tym, co jakiś czas chwytając w ręce swój kostur, czując pod palcami wygładzoną powierzchnię drewnianego uchwytu.
Znów chcę powrócić na krawędź – załamanie światów pomiędzy cywilizacją a rzeczywistością.
Myślę też o przyszłości (odległej), kiedy doświadczenie pozwoli mi przenieść wrażenia na papier, by powstało „Na krawędzi„.
Teraz czas wracać do pisania. Jedyny, chyba, ratunek.
Tymczasem, ku pamięci bohatera i wielkiego podróżnika:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=3tdQx4Y3I2c[/youtube]
Comments
Powered by Facebook Comments