Stonawski na Dzikiej Bandzie!
Nawiedzone domy to motyw, którzy przewija się przez horror od początku tego gatunku. Mimo to wciąż kochamy opowieści o tym jak zło zagnieżdża się w domostwach i burzy spokój bogu ducha winnych rodzin… Zastanawialiście się kiedyś nad tym co naprawdę działo się w słynnych nawiedzonych domostwach? Zwłaszcza tych, które unieśmiertelniło kino? Jeśli nie to teraz możecie. Oto nasza opowieść o prawdzie kryjącej się za upiornymi domostwami.
Kto pyta, nie błądzi – mówi stare porzekadło. Inne powiedzenie dodaje jeszcze, że w każdej legendzie, czyli fikcji, jest jakieś ziarno prawdy. Na podatnym gruncie takie ziarnka często kiełkują kłamstwami – to dosyć ironiczne, szczególnie w kontekście historii o nawiedzonych miejscach, z których popkultura czerpie pełnymi garściami. Kto nie kojarzy przynajmniej jednego filmowego obrazu, albo książki o jakimś nawiedzonym domu? No właśnie. Te środki przekazu są także bardzo dobrą bazą, by zadać tak zwane „właściwe pytanie”, które każdy fan grozy powinien sobie zadać – czy to jest możliwe? Czy to mogło stać się naprawdę? A jeśli się stało, czy może przytrafić się mnie?
Niektórym do pobudzenia emocji wystarczą same pytania. Inni będą szukać odpowiedzi.
Znów uderzę w porzekadła: Kto szuka, ten znajdzie.
Horror Amityville (The Amityville Horror)
112 Ocean Avenue,
Amityville,
Long Island
Każdy, kto choćby przelotnie zetknął się z tematem nawiedzonych domów w popkulturze, przynajmniej słyszał o historii dużego, kolonialnego domu przy 112 Ocean Avenue na Long Island. Historii tak niesamowitej, że na jej motywach powstała powieść (Jay Anson „The Amityville Horror: True story” 1977), oraz nominowany do Oscara film Stuarta Rosenberga, który doczekał się wielu kontynuacji, a ostatecznie remake’u w 2005 roku. To głównie za sprawą filmu nawiedzony dom z Amityville stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych nawiedzonych miejsc na świecie. Co jednak popchnęło całe to popkulturowe domino?
13 listopada 1974 roku, około godziny 18:30 do baru w Amityville wpada zrozpaczony młody mężczyzna, wzywając pomocy.
„Musicie mi pomóc, moja matka i ojciec chyba zostali postrzeleni!” – krzyczy. Kiedy goście baru docierają na miejsce, w starym domu znajdują zwłoki sześciu osób, w tym trojga dzieci w wieku od 9 do 13 lat. Jak ustala policyjne śledztwo, wszyscy zostali zabici karabinem 336C w okolicach godziny 3:00 w nocy. Ronald DeFeo Jr., zrozpaczony mężczyzna, zostaje przewieziony na posterunek i już następnego dnia przyznaje, iż to on odpowiada za wszystkie morderstwa.
Ta straszna zbrodnia pozostałaby tylko straszną zbrodnią, gdyby nie zeznania, jakimi DeFeo i jego obrońca, Wiliam Weber, próbowali przekonać sąd w sprawie rzekomej niepoczytalności mordercy. To jakieś „głosy” miały go zmusić, by w okolicach 3:00 w nocy oddał po dwa strzały do swoich rodziców i po jednym do młodszego rodzeństwa. Te same „głosy” nakłoniły go, by później pozbył się zakrwawionego ubrania, ukrył karabin i udawał zrozpaczonego syna wzywającego pomocy.
…
Ciąg dalszy na portalu dzikabanda.pl
Comments
Powered by Facebook Comments