Felieton,  Romantycznym okiem

Carpe diem – wiosna

Jest coś magicznego w  Krakowskim słonecznym poranku, kiedy idziesz bulwarami nad Wisłą, a w wodzie odbijają się mury i wieże Wawelu. Zwłaszcza, jeśli idziesz szybkim krokiem, wiatr rozwiewa ci włosy, na grzbiecie czujesz przyjemny ciężar skóry a w uszach słyszysz ,,Feel For You” zespołu Nightwish.


Wracałem właśnie z komisji wojskowej. Piękny ranek, a w sercu lekkość. Nie musiałem iść do szkoły, zwolniłem się zapobiegliwie z całego dnia. Nareszcie dzień, który sobie sam poukładam tak, jak chcę. Nauka, czytanie, inne – wszystko, kiedy chcę. Nie dziwota, że na twarzy zagościł mi uśmiech. Komisja za mną, piękny dzień przede mną – żyć, nie umierać.
Sama komisja była ciekawym przeżyciem. Dawno już nie czytałem książki, oparty o ścianę… no, ale cóż ma robić facet w skórze otoczony łysymi typkami w dresach (dziwnie się patrzyli, jak książkę wyjąłem)? Szczęściem, było ich mało, więc szybko przyszła na mnie kolej. Potem standardowe pytania, takie jak moje zainteresowania, imiona rodziców… wiesz, cały ten urzędniczy bełkot.
Następnie kazano mi przejść na koniec korytarza, do gabinetu lekarskiego. Najbardziej niepokoiła mnie właśnie ta wizyta, a dokładniej badanie wzroku. Musisz wiedzieć, że mam dobrą pamięć i wiele przeżyć, wrażeń, wspomnień pamiętam z głębokiego dzieciństwa. Także to, jak widziałem… porównując to z czasem obecnym nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wzrok mi się pogorszył odkąd miałem te trzy lata.
Badanie wzroku było na początku, zaraz po ważeniu. Rozwiało moje wątpliwości. Może i wzrok mi się pogorszył, ale dalej mogę dostrzec bez problemu nawet najmniejsze litery na okulistycznej tablicy. Znaczy – jest wspaniale.
Później wszystko przebiegło ekspresowo; pytania o złamania (nie miałem) i choroby. Miałem nieodparte wrażenie, że komisja lekarska (złożona z dwóch lekarzy i trzech doktor płci przeciwnej) pomału przysypia. Nie dziwię im się; totalna rutyna.
Po wyjściu nie zostało mi nic innego, jak poczekać na odbiór książeczki i wyjść czym prędzej, bo dresów przybywało (skąd oni się biorą?). Jeszcze tylko potwierdzenie opatrzone jak najmniej czytelnymi podpisami (jeden lekarz wykazał się talentem plastycznym – zaszlaczkował całą kartkę w poprzek i z dołu do góry. Moim skromnym zdaniem marnuje się w tym zawodzie).
I tak właśnie wylądowałem na Wiślanych bulwarach, szczerząc się do nie wiadomo kogo, jak zawsze w takiej sytuacji,  z milionem myśli w głowie.

Żal by było wsiąść do autobusu, żal skracać drogę przez rynek. Nie, ten dzień zasługuje na coś więcej. A z chaosu myśli wyławiam jedną, nieskończoną jeszcze, lecz rozpoczętą przed dwoma tygodniami, w podobny dzień i w podobnym nastroju.

Prawda stara jak świat – że radość życia bierze się z tych małych rzeczy. A mimo to, mało kto na to zważa. Idę ulicami, obok mnie – tłum. Urzędnicy, matki z dziećmi, starsi ludzie, młode dresy, dziewczyny i lalki barbie. Przekrój społeczeństwa.  I wszyscy są zajęci. Poniedziałek, praca, studia czy też ,,nauka” w ,,szkołach”. Spieszą się, darząc do celu, zapominając o drodze – a przecież właśnie to o nią tu chodzi!
Świeci słońce, nad nami ciemnoniebieskie niebo, na drzewach zielenią się pierwsze liście. Ludzie o pustym spojrzeniu patrzą się na szary chodnik, czasem przed siebie, lecz odwracają wzrok, kiedy patrzę im w oczy. Nigdzie nie wiedziałem nikogo, kto choć raz spojrzałby w górę. Przygarbieni doczesnością, nosząc na plecach ciężar egzystencji nie słyszą śpiewania ptaków. Widzą tylko cel – metę z kawałkiem żółtego sera na końcu. Aby się do niego dostać, trzeba przebyć labirynt i serię pułapek. Nie mają czasu, może nawet nie myślą o drodze.
Oglądałeś może ,,Equilibrium”? Jest tam taka scena, w której główny bohater, uwięziony w społeczeństwie                    bez-emocjonalnych marionetek zdejmuje rękawiczkę i jako jedyny z tłumu dotyka zimnej poręczy na schodach. Gest, zdawałoby się – błahy. A jednak tak wiele pokazuje!

Idę ulicą, lekki wiatr rozwiewa włosy. Obok mnie, wbite w ziemię żelazne słupki. I nagle pojawia się to irracjonalne pragnienie, ulotna chwila, życzenie, by dotknąć tej zimnej stali. Czemu mam je ignorować? Bo ludzie? Bo to dziwne? Przecież właśnie tego chcę! W tym jednym ułamku sekundy pojawia się chęć. Tak słaba, że zgasłaby, gdyby lekko dmuchnąć. Wyciągnij rękę, dotknij. Muru, stali, szyby w oknie. Ulotna chwilo – trwaj.

Nad alejką w parku zwisają gałęzie, na nich – liście. Mam ochotę zerwać jeden, poczuć miękkość wiosny. Wyciągam rękę przed siebie, chwytam. Gałąź lekko się kołysze, w dłoni zostaje mi listek. Uśmiecham się. Mała rzecz, ulotne pragnienie. A ja się cieszę, tą jedną, małą chwilą, jedną z wielu, z których składa się droga.

Dlaczego nie? Powiedz mi. W drodze do celu trzeba umieć się zatrzymać. Ucieszyć się rzeczą małą, dotknąć szczęścia. Nie tak dawno, stojąc przy bramie, ujrzałem mrówkę. Kiedyś, dawno temu, bardzo dużo czasu spędzałem, patrząc się na mrówki. Co zabrania mi robić to teraz? Pęd? Ludzie wokół? A czy ja ich obchodzę?
Mrówka. Szła sobie ścieżką. A ja popatrzyłem się na nią i uśmiechnąłem się. Od ostatniej jesieni nie widziałem   mrówek! – pomyślałem.

Jesteśmy tak bardzo zaślepieni celem,  zapatrzeni w dal, że nie widzimy tego, co nas otacza. Nie potrafimy znaleźć okruchów szczęścia, choć rozsypano je pod naszymi nogami.
Idź! Poprzez tłum, zrealizuj swoje pragnienia, obdaruj uśmiechem innych. Dlaczego nie? Ktoś odśnieża chodnik – dlaczego mu nie podziękować? To przecież nie jest trudne.
Pani zmywa schody – uśmiechnij się do niej. Małe gesty, okruchy, pragnienia – tutaj jest życie. Szukasz go na końcu świata, nie wiedząc, że trzymasz je w zaciśniętej dłoni.
Idź tak, byś u celu mógł się odwrócić i pomachać wesoło drodze. Tak, by ona Ci odmachała.

This one is for you for you
Only for you
Just give in to it never think again
I feel for you

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.