Romantycznym okiem,  Wędrówka

Wędrówka #1 – Początek opowieści

 

Tak sobie myślałem. A może by tak trochę napisać o tych moich podróżach donikąd? W sumie – pomysł dosyć świeży, bo sprzed paru minut. Ale że mam chęć, to zacznę.
Tak często wspominam o tym, że co jakiś czas chwyta mnie za krocze jakaś taka łapa z lasu i ciągnie. Nigdy jednak się o tym szerzej nie rozpisałem.

A czemu by nie? 

Początek opowieści

Rozsiądź się więc wygodnie, proszę. Mam zamiar opowiedzieć Ci trochę o życiu bardzo młodego wędrowca. A mimo to, będzie to historia długa, w wielu odsłonach.
Czekaj. Zaparzę jeszcze herbaty i dołożę do ognia.
A Ty tymczasem znajdź sobie jakąś wygodną pozycję do słuchania.

No, chyba możemy zacząć.

Na czym właściwie to polega?

Koncepcja Wędrówki jest prosta – żadnej zbędnej technologii (jak usłyszałem o ludziach, którzy biorą laptop pod namiot, to się załamałem) , nogi i wypróbowany, dobry kij (mój przeszedł ze mną już z… 120-150km. Jeszcze się nie starł do końca), plecak i uśmiech.

Tyle.

Mam to szczęście, że moją wędrówkową pasję podzielają moi dwaj najbliżsi przyjaciele-bracia. Zresztą, nie tylko tą jedną, przecież. Zwykle Wielka Łapa Z Lasu chwyta nas w mniej więcej tym samym momencie i od tego dnia, aż po wyruszenie nie odpuszcza. Wychodzimy zwykle z mojego domu w środku miasta, obierając jeden z czterech kierunków: W przód, w tył, w prawo, w lewo.

I idziemy.

Idziemy tak długo, jak długo możemy, rozbijając się tam, gdzie znajdujemy miejsce. Czy łamiemy prawo? Oczywiście. W Polsce nie wolno się rozbijać. Nie wolno palić ognia. Można dostać mandat za włóczęgostwo (swoją drogą – chciałbym jeden), nie wolno zrywać roślin, straszyć zwierząt swoją bytnością w lesie, zbierać drewna tam, gdzie jest i szukać  tam gdzie go nie ma. Nie wolno nocować „dziko”. Nie wolno zbaczać z zaśmieconych szlaków. Jeśli jesteś głodny, nie możesz sobie nawet złowić ryby.
Nie wolno być trampem.

Oczywiście niewielu znalazłoby się stróży prawa, którzy by się czepiali. Na szczęście. Niemniej zakazy powodują, że ludzie zostają w domach. Oczywiście, bierze w tym udział także lenistwo czy zwykła niewiedza. Wolimy oglądać sobie Gryllsa, czy Cejrowskiego, zamiast zwyczajnie wziąć plecak i wyjść za miasto. A gwarantuję, już 10km od Waszego domu znajdują się tak niesamowite okolice, że wręcz zapiera dech w piersiach.

Idziemy bez mapy, poczucia czasu i zmartwień. Stukają kije, pobrzękują menażki. Nogi bolą, kiedy wchodzimy pod górkę i oddychają z ulgą, kiedy stajemy na krotki postój.

I wszędzie, dosłownie wszędzie widzimy prawdziwą mozaikę ludzkich emocji.

Nazwij mnie świrem

Śmiało. Możesz to zrobić, bo w rzeczy samej – jestem nim. Tylko świr zabrałby się z początkiem listopada na pięć dni pod namiot. Czasem sobie myślę, że to, że nas jeszcze nikt nie chciał pobić jest tylko wynikiem tego, że ludzie się nas boją.

Jeśli idziesz po drodze z plecakiem, przytroczonymi do niego kocem, pałatką i śpiworem, z tęgim kijem w ręce i kapeluszem na głowie (w lecie), musisz budzić zainteresowanie. A im bliżej miasta jesteś, tym więcej emocji widzisz.

Twarze mijanych osób. Chciałbym czasami je fotografować. Emocje są różne, zależy od człowieka i od miejsca, gdzie się go spotka. Z reguły jest to zdziwienie. W wielu przypadkach puste, tępe. Coś, co rysownik komiksów określiłby jako „Eeee?” w dymku, nad głową bohatera. Czasem widzimy rozbawienie, z reguły na terenach podmiejskich. W mieście, im bliżej rynku, tym więcej ciekawości. Ludzie biorą cię za osobliwość, jakąś atrakcję uliczną. Dzieci krzyczą – „Patrz mamo, Indiana Jones!”, matki przygarniają je do siebie, jak gdyby się czegoś obawiały. Może, że porwę ich potomstwo i zjem?

Kiedy wychodzi się z urbanistycznego piekła i trafia do podmiejskich wsi; jeszcze nie terenów wiejskich, ale też już nie miasta, większość spojrzeń jest wyniosła. Obdarzają nas nimi panie w długich futrach, postukując obcasami na popękanych chodnikach. Kobiety w średnim wieku usilnie pokazujące, iż są „miastowe” oraz dziewczyny z utlenionymi blond włosami, tipsami i pancernym makijażem na twarzy. Te uśmiechają się często z pogardą. Czasem mruczą pod nosami coś, co brzmi jak „Wsioki, phi!”.

Im dalej miasta, tym lepiej. Na trakcie można spotkać starszych ludzi, którzy pozdrowią wędrowca dobrym słowem, uśmiechną się, albo wdadzą w dyskusję. Ale co to są za rozmowy! Pełne humoru, wspomnień i historii. Bo wędrowcy na trakcie zawsze płacą sobie w historiach. A ci staruszkowie bez wątpienia są wędrowcami. Już prawie dotarli do końca podróży i niejedno widzieli. Ich buty są już zdarte, ale serca biją mocno.

Czasem aż miło złożyć takiej osobie ukłon szacunku.

Pamiętam, jak rok temu, wiosną, kiedy wybraliśmy się mniej więcej w kierunku Olkusza (gdzie zresztą dotarliśmy), zaobserwowałem ciekawe zjawisko:
Kiedy opuszczaliśmy podmiejskie wsie, zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy obserwowani. W domach zamykały się okna, trzaskały okiennice. Ale zza lekko odchylanych firanek często patrzyły czujne oczy.

Dzień później było po wszystkim. Mijaliśmy po drodze jedna wioskę. Przysiedliśmy przed sklepem spożywczym, by coś zjeść.  Nie było osoby, która by nas nie pozdrowiła, mijając. Czy stara, czy młoda. Dzieci machały do nas z ogródków. Śmiały się przyjaźnie.

A potem, już przy Olkuszu, znów to samo. Dzikie spojrzenia, niepokój, pogarda. Chyba w im większym mieście mieszkasz, tym więcej tam strachu. A strach wywołuje agresję. Dzieciaki w tym samym wieku jak te, które parę dni wcześniej do nas machały, pod Olkuszem zbiły się w grupkę, naciągnęły na łyse głowy kaptury i wbijały w nas ponure spojrzenia.

Koniec?

Chciałbym tu przerwać. Opowieść jest długa i – mam nadzieję – dobra. A jeśli tak, to muszę ją dawkować. Opowiedziałem Ci, na czym cała rzecz polega, jednak jest tak wiele kwestii, których jeszcze sobie nie wyjaśniliśmy.

I chcę to zrobić.

Następnym razem. Następnym razem porozmawiamy sobie trochę o strachu.
Tymczasem, dobrej nocy.

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.