Lata 80: Liq o Science-fiction
Prezentuję pierwszy z dwóch materiałów publikowanych w ramach konkursu ,,Lata 80″. Oto parę słów o Sf dawnych lat.
Zapraszam.
Sci-fi jako gatunek mam za ciekawy, myślę, że śmiało może być uznawany za najmądrzejszą i najbogatszą w przekaz gałąź fantastyki, jest to jednak gatunek-rzeka, mało przeze mnie znany. W Polsce – Lem wydaje mi się najwybitniejszy i to niby truizm, ale słyszałem też opinie za Zajdlem, tego książki dopiero od niedawna zaczęły na mnie czekać na półce, dlatego samodzielnie tego jeszcze nie rozstrzygnę. A jeśli chodzi o rynek światowy…
Są w sci-fi space opery, strzelające fazery i roboty – jest to popularne, wręcz popkulturowe (Star Wars itp.), ja jednak inny nurt/podgatunek za najciekawszy uznaję – science fiction socjologiczno-polityczne, czyli wszelkie utopie i ich antyodpowiedniki (ten pierwszy pojawia się zazwyczaj po to, by w zwrocie akcji okazać drugim). Za najprostszy szablon tworzenia antyutopii uznaję: wziąć sferę życia, która wydaje się nam całkowicie naturalna, po czym się jej pozbyć. Z braku wolności (alias – komunizm) narodził się Rok 1984, z kwestiami genetyczno-rodzicielskimi rozprawił się Nowy wspaniały świat, z emocji ludzkich zrezygnowano w Equilibrium, pewnego rodzaju pozbawienie wolnej woli – Mechaniczna pomarańcza. Czy to, że bohaterami są zawsze ci nieliczni, wyłamujący się z tego schematu, czasami po pewnym czasie, jest sztampą? Oczywiście, że nie – z drugiej strony ciekawym byłoby zobaczyć świat z perspektywy jakiejś Delty czy Omegi, przeciętniaka jednak z tego surowca nie tworzy się powieści, zwłaszcza wybitnych.
Zarówno dzieło Orwella, jak i Huxleya były dla mnie naprawdę głębokim przeżyciem, zwłaszcza początek tego drugiego – to był dosyć stanowczy najazd na moją psychikę. I właśnie tak silnie powinny oddziaływać na emocje dobre książki – dobrze jest poczuć, jakim piekłem jest świat zrodzony w wyobraźni autora. Tym bardziej, jeśli końcem nie jest jakieś katharsis w stylu wspomnianego Equilibrium – to zwieńczenie w stylu Hollywood’u, w wizjach wspomnianych pisarzy – ucieczki nie ma.
Z innych ciekawych zagranicznych – Kroniki marsjańskie Bradbury’ego, książka niezwykle zróżnicowana, lecz cały czas bardzo… poetycka i subtelna. Jej nie da się opowiedzieć – dlatego trzeba ją po prostu przeczytać. Niejednokrotnie.
Z czytanych obecnie – wypożyczone dosyć losowo Accelerando Charlesa Strossa – powieść dosyć świeża w wizji, mix cybernetyki , transhumanizmu i dosyć nietypowej wizji (nie całkiem) Obcych. Po takich książkach widać, że powstawały w trudach, latami, dlatego z samego szacunku dla autora i gatunku warto spróbować. Zagłębiłem się jeszcze niezbyt daleko, przez multum zastosowanych technologicznych wyrażeń odbiór jest trudny, treść jednak to w pełni rekompensuje.
Na koniec jeszcze – jak to z tym Lemem. Zaczęło się od Bajek robotów w podstawówce, tę ważniejszą część jego twórczości miałem okazję poznać dopiero dorósłszy doń, dopiero w liceum – i już niestety pośmiertnie względem autora. Jak dotąd: wspomniane Bajki…, Dzienniki gwiazdowe, Niezwyciężony, Cyberiada, Solaris, Kongres futurologiczny (znakomita antyutopijka) i Doskonała próżnia (pierwsze słowo można śmiało zastosować i do jakości). Solaris mam za powieść równie genialną jak trudną w odczytaniu, podobnie jest z najważniejszą podróżą z Dzienników gwiazdowych – noszącą numer 21. Ile się o Lemie nie powie, czy napisze, może być za mało, a i tak okaże się, że sporo to te nieszczęsne truizmy, powtarzane po wielokroć. Dlatego po prostu – dla mnie za wyznawaną filozofię, erudycję i wyobraźnię pozwalającą kreować światy zadziwiające (i jakże zmienne), należy do klasyki światowo najściślejszej.
Koniec przekazu.
Zapraszam też na blog autora.
Comments
Powered by Facebook Comments