Absurdy świata,  Felieton,  Świat

O Polaczkach Cebulaczkach

cebulaki

Jak cię widzą, kiedy jesteś polakiem? Jako złodzieja? Pijaka? Biedaka, zabierającego robotę uczciwym obywatelom, tylko dlatego, że dla ciebie psie pieniądze, to fortuna, jakiej nie zarobiłbyś w kraju? Kiedyś czytałem wywiad z pewną dziewczyną, której wstyd było się przyznać do narodowości – nie dlatego, że ktoś źle polaków postrzega, ale dlatego, że sami siebie źle postrzegają. A skoro tak swojego kraju i innych polaków nie kochają, to coś musi być na rzeczy. Polska musi być straszny krajem, a Polacy (może nie ten, ten to całkiem sympatyczny gościu) to straszni ludzie. 

Dosyć zabawny wydaje mi się fakt, że kiedy ktoś z zagranicy przyjeżdża do nas, bardzo staramy się, by okazać mu gościnność, nie urazić go, pokazać się z jak najlepszej strony – bo wstyd. Kiedy z kolei „my” jesteśmy „tam” też chcemy pokazać się w jak najlepszym świetle. Bardzo surowo oceniamy polityków, ponieważ robią nam „wstyd” na arenie międzynarodowej. Cokolwiek robią nasi artyści, mamy zwykle to w dupie, póki nie wyjdzie poza granice naszego kraju – wtedy zaczynają zbierać baty – bo wstyd. W zasadzie wydawałoby się, że chcemy zrobić cokolwiek, by inne narody nas po prostu lubiły. Taki (zupełnie przecież zrozumiały) mechanizm. Polak musi być najlepszy – a przynajmniej o polaku ma się tak mówić.

A tymczasem nikt tak polaka nie nienawidzi, jak drugi polak.

Jakieś dwa dni temu Hugh Laurie na swoim twitterze powiedział, że rosyjska wódka nadaje się tylko do przemywania zlewów, zaś polska czysta jest najlepsza na świecie. Nie czytam twittera Lauri’ego, skąd zatem o tym wiem? Ponieważ w parę godzin napisały o tym Gazeta Polska, Wprost, WSieci, Onet, Interia, o2, Wykop (…). Wczoraj wieczorem wicepremier Beńkowska broniąc PKP w TVN-ie przyznała, że dwa pociągi zamarzły, zaś pozostałe 3998 dojechały do miejsca przeznaczenia. Nie wdając się w słuszność dyskusji, która odbiegła od tematu – tj. fatalnego działania zarządu PKP w obliczu awarii (ludzie zostawieni na lodzie, bez zadośćuczynienia, jedzenia i wody), od dziś rana Beńkowska atakowana jest, ponieważ przyniosła Polsce wstyd na arenie międzynarodowej i wszyscy się z nas śmieją. Jeszcze lepszym przykładem było pamiętne pobicie biednych marynarzy meksykańskich przez kiboli Ruchu na plaży, czego skutkiem polski rząd przez parę dni przepraszał cały świat, zupełnie pomijając fakt, kto zaczął i o co poszło. Jeszcze lepszym przykładem było spalenie budki koło ambasady Rosji – tu też polska padła na kolana, zgięła się w pokłonie i z płaczem lizała stopy Rosji.

Przykłady można mnożyć. Wniosek nasuwa się sam – polska stała się popychadłem narodów. I jest to wniosek błędny, bo należałoby powiedzieć – z polski zrobiliśmy popychadło narodów. My, Polacy.

Zastanawiam się często, dlaczego tak jest, że jako naród cierpimy na zanik własnej wartości do tego stopnia, że możemy zaobserwować przypadki autoagresji. Już nikt nas nie musi osłabiać, podbijać, nikt nie musi bombardować naszej ekonomii – sami to robimy. W poszukiwaniu lepszego życia, czy też po prostu – życia godnego, z kraju uciekło pół narodu i mało kto wraca. Ci, którzy zostali biegają od granicy do granicy jak zapracowane mrówki, dzieląc się na dwa (lub więcej) obozów i zagryzając się wzajemnie. Ci, którzy siedzą za granicą często odcinają się od polskości, tęskniąc za domem – owszem, ale jednocześnie nienawidząc „polaczków cebulaczków” z całego serca. Dlaczego?

Myślę, że określenie „cebulaczki” wykuli właśnie emigranci. Być może właśnie dlatego, że wyjechali – zakosztowali innego życia, innego świata. Innego myślenia. Nagle znaleźli się w kraju, w którym ludzie są dla siebie uprzejmi, mili, w którym urzędy działają szybko, a odpowiedzi na maile od instytucji dostaje się nawet tego samego dnia. Gdzie, jeśli chcesz coś załatwić i dostajesz odpowiedź odmowną, to ją dostajesz, a nie zostajesz wrzucony do kosza i czekasz, tracąc nadzieję.

Myślę, że wiele emigrantów odczuwa coś w rodzaju poczucia mściwej satysfakcji z wygranego życia, jednocześnie tęskniąc przecież za polską, polskimi tradycjami i zwyczajami, których na obczyźnie nie rozumieją. Myślę, że to poczucie wprowadza w swego rodzaju dysonans. Niektórzy muszą się wyładować, co prowokuje agresję w stosunku do „przegranych” – czyli tych, którzy zostali w kraju i na wysokich stanowiskach zarabiają podobnie, jak zamiatacz ulic, a żyją gorzej. I tu – przypuszczam – jest część prawdy o tym, dlaczego polak polaka nienawidzi.

Gdzie znajduje się następny fragment układanki? Być może w historii.

A może to było tak? 

Zastanawiam się, jak może nie być „u nas” źle, kiedy, cóż, żyjemy w Polsce? – i to byłby obraz przeciętnego komentarza internetowego, gdyby go nie rozwinąć. Żyjemy w Polsce, a to oznacza, że przez nasz kraj w dosyć krótkich odstępach czasu przetoczyły się dwie wojny światowe, wybijając większość inteligencji, paląc biblioteki, zatrzymując rozwój, który tymczasem kwitł (tak, jak to rozwój kwitnie w czasie wojny) w USA, Niemczech, Rosji…

Żyjemy w Polsce oszukanej – najpierw przez „sprzymierzeńców” którzy kierując się swoim interesem nie pomogli w ’39 roku, potem przez tych samych „sprzymierzeńców” – w Jałcie, kiedy Churchill pozwolił Stalinowi zorganizować „wolne wybory”, a tym samym zniewolić nasz naród. Kierując się dalej – a jakże! – interesem swoim i swojego narodu.

Żyjemy w Polsce po chemioterapii – osłabionej długim i wyniszczającym rakiem komunizmu. Komunizmu, przez który naród zatracił poczucie własnej wartości i nauczył się patrzeć na błyszczący Zachód, który w czasie, kiedy my byliśmy wyniszczani, pławił się w coraz większych powojennych luksusach, glorii i chwale zwycięstwa.

Żyjemy wreszcie w Polsce patologicznej – skołowanej, miękkiej, na kolanach, jak kurwa narodów uzależnionej od innych, nie mającej wartości – albo lepiej, nie znającej jej i nie chcącej znać. W Polsce autoagresywnej, wyniszczającej się od środka, w miarę jak odpływają siły i na Zachód, do lepszych krajów, odjeżdżają autokary pełne ludzi stających przed wyborem „miłość do ojczyzny albo godne życie”.

Żyjemy w Polsce demokratycznej, w której demokracja się nie narodziła, ale została zaszczepiona, jako obietnica lepszego życia po 89 roku. Demokracja, która została zbudowana na gruzach, na niepewnym gruncie i przez ludzi, którzy tylko naśladowali „umiłowany zachód”. Demokracja, która ma ledwo ponad 20 lat, dziecko w zasadzie, wrzucone na głęboką wodę. Demokracja która jest, ponieważ nie ma lepszej alternatywy. Bo tak jest lepiej, niż było. Co wcale nie znaczy, że jest dobrze.

Dlaczego zatem? 

Ciągle zastanawiam się, dlaczego zatem Polacy tak bardzo siebie nienawidzą. Za historie, czy przez historię? Za to, że by godnie żyć muszą pracować w trybikach ekonomii krajów, które wcześniej Polskę zdradziły i ze wzruszeniem ramion zrobiłyby to podobnie, za co nie można ich winić, bo działają we własnym interesie?  Czy może za to, że to właśnie te kraje były przez ostatnie parędziesiąt lat synonimem słowa „utopia” – utopia, do której jedziesz po to, by zostać robolem i żyć lepiej, niż udałoby ci się to w kraju. Grecka tragedia się chowa.

Czy wreszcie – nienawidzimy siebie za to, że wiemy o tym wszystkim, czy że o tym nie wiemy? A może są jeszcze inne powody, o których nie pomyślałem – bo pewnie są. Nienawiść to bardzo złożone uczucie.

Paradoksalnie (jakby było tych paradoksów mało) bycia polakami możemy się nauczyć przyswajając niektóre zachodnie wartości – takie, jak właśnie poszanowanie własnego narodu, kochanie kraju, zamknięcie na wpływy i odzyskanie wartości.

Ale do tego trzeba czasu, podejrzewam, że nawet śmierci i narodzin kilku pokoleń. I oby w tym czasie wojny i zbrodnicze systemy przewalały się przez inne kraje, zostawiając Europę środkową w spokoju. Może wtedy znów odnajdziemy sens w słowach „będziem polakami”.

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.