Felieton,  Popularnonaukowe,  Świat,  Wędrówka

The Poland Dead #1 – Pierwsze dni

 

Kiedyś podobno istniał Wielki Świat. Ojciec opowiadał mi o Sieci oplatającej całą planetę. Mówił, że mógł rozmawiać przez gadającą skrzynkę z ciocią mieszkającą na Nowym Kontynencie, wiele, wiele tysięcy kilometrów dalej. Mówił też, że kiedyś ludzie latali jak ptaki w metalowych pojazdach, a nawet, że ktoś o nazwisku brzmiącym trochę jak „Pstrąg” zostawił ślady swoich butów na księżycu.
Potem przyszli Martwi Ludzie i nam to zabrali. Nikt już nigdzie nie latał i nie rozmawiał z nikim za oceanem.
Tata musiał opowiadać bajki. Pokazywał mi co prawda obrazki w książkach na których widziałem ludzi w kombinezonach kosmicznych, ale wcześniej pokazywał mi też obrazki na których były smoki i Hobbity. Mówił, że to nie prawdziwe.
Chciałem się go zapytać, czy tamte obrazki też nie były prawdą, ale przyszli Martwi Ludzie i jego też zabrali, tak jak wcześniej sieciowe rozmowy i metalowe skrzydła. 
Co do jednej prawdy mam pewność – Martwi Ludzie zabierają wszystko.

Zombie opanowały świat. Zrobiły to na swój własny, oryginalny sposób – z trupią, powolną dokładnością. Nie wzięły go szturmem, jak Pokemony, nie owładnęły urokiem jak Wampiry (bo i jaki urok mogą mieć truposze?), nie zadziwiły niezłomnością małego ducha – jak Hobbity (bo też trudno powiedzieć, by trup miał ducha), nie przygniotły epickością, jak rycerze Jedi.
Krok za krokiem, wlokąc się bardziej, niż idąc, od kiedy kult Voodoo powołał je do życia u początku XX wieku, jak kropla skałę, tak one męczyły świadomość ludzką, aż wreszcie postawiły na swoim – Żywe Trupy świętują tryumf w kulturze masowej. Z niecierpliwością czekam na „World War Z” i jeśli film okaże się tak dobry, jak się zapowiada, przeboleję nawet Brada Pitta w roli głównej. „The Walking Dead” już od trzech sezonów szturmują torrenty i telewizję (w tej kolejności) z powodzeniem zaskarbiając sobie sympatię widza. Do kin wchodzi nawet romans Zombie… choć nasuwające się skojarzenie z nekrofilią pozostawię bez komentarza.

Gdzie jednak nie spojrzę, tam Zombie są rodowitymi (jeśli można ich tak nazwać) amerykanami. Aż dziw, że takie wychudłe. Kiedy zaczynają swój marsz przez USA, giną miliony. Tu też się dziwę, bowiem chodzące trupy są tak wolne, że ich sukces może świadczyć tylko o bardzo złej kondycji fizycznej żywych mieszkańców ameryki. Północnej, dodajmy. Bo kiedy chodzi o Zombie, reszta świata nie istnieje – zostaje tylko najbardziej wojowniczy na naszej planecie kraj, wygrywający każdą wojnę, nawet z obcymi (ten incydent w Wietnamie się nie liczy), za to kruszący się jak domek z kart w obliczu inwazji ślimaczących się trupów.

W obliczu apokalipsy, USA ucieka tak daleko w przeszłość, jak tylko umieją, czyli gdzieś około 300-400 lat – do czasów romantycznego wyżynania Indian ze spluwą w jednej ręce i siodłem w drugiej, czyli do Dzikiego Zachodu. Oczywiście w tym zestawieniu rolę Indian grają trupy.

Bardzo lubię Zombie i oglądając „The Walking Dead” cieszę się nimi, starając się pomijać rażącą głupotę amerykanów czy drewniany styl „władania” kataną wiecznie obrażonej na cały świat Michonne. Niemniej, co jakiś czas pod czaszką tłucze mi się pytanie „a co się dzieje z resztą świata? Gdzie Europa? I co z Polską?” – rzecz jasna żaden z twórców TWD nie odpowie mi na to pytanie, gdyż zwyczajnie nie wie nawet, że coś takiego jak Polska, czy Europa istnieje. Szczerze mówiąc, próbując włączyć którekolwiek z sieciowych materiałów dodatkowych serialu (i za każdym razem stwierdzając, iż w Polsce i jakiś 30 innych krajach są zablokowane), można wysnuć teorię, iż twórcy TWD albo nie wiedzą, że coś takiego jak „Świat Poza Ameryką” istnieje, albo też mają to głęboko w rzyci pomocnika drugiego pucybuta trzeciego pomocnika charakteryzatora.

Pytanie zostaje jednak bez odpowiedzi.

CO Z TĄ POLSKĄ?

Zagadnieniami związanymi z post apokalipsą zajmuję się (hobbistycznie) już ładne parę lat. Od kiedy żyję, nie ma roku w którym nie uświadczyłbym choćby 300 snów o tej tematyce. Bardzo je lubię, zawsze dają mi powód do rozmyślań, czy to nad stanem mojej psychiki, czy końcem cywilizacji.

To nie jest tak, że tylko Zombie chodzą po Ameryce. Zniszczenie tego pięknego kraju za cel wzięli  sobie też wszelkiej maści terroryści, obcy, mutanty, super-źli antybohaterzy czy nawet wielgachne mrówki. Apokalipsa w innych krajach, nawet, jeśli ma miejsce, odsunięta jest na dalszy plan, a o Polsce to już nikt nie mówi (pomijając wyjątki takie jak Autobahn Nach Poznań Andrzeja Ziemiańskiego choćby).

Zacząłem się więc zastanawiać, jak wyglądałaby apokalipsa Zombie w naszym kraju? Bo jedno jest pewne – o Dzikim Zachodzie możemy zapomnieć.

ŚMIERĆ JEST TYLKO POCZĄTKIEM

Jak by się to zaczęło? Czy Zombie wstawaliby z grobów, czy też żywi ludzie, umierając zamienialiby się w dzikie bestie? A może i to, i to?

Jakkolwiek nie zaczęłaby się Apokalipsa Zombie, najważniejszym pytaniem w związku z przebiegiem pierwszych, decydujących dni byłoby pytanie o szybkość rozprzestrzeniania się tej… epidemii. Bo byłaby to epidemia, obojętnie, czy winę ponosiłby wirus, promieniowanie kosmiczne, czy ewolucja.

Kto siedzi w temacie, ten szybko zorientuje się, że apokalipsa Żywych Trupów ma wszelkie znamiona ogólnoświatowej pandemii, co już nakreśla rodzaj końca z jakim się zetkniemy.

Mamy dwa scenariusze: W pierwszym Zombie atakują zupełnie nieprzygotowanych ludzi znienacka. Są morderczo szybkie i okrutne. Mózg, wyzbyty świadomości może użyć całej siły mięśni, dodatkowo ciało cały czas napędzane jest wielkimi dawkami adrenaliny. Zombie nie mają oporów, by wykonać tak mocny cios, by drzwi, które próbują wyważyć się rozpadły. W tej samej chwili zrywają się też ścięgna w ręce trupa, kość idzie w drzazgi, mięso w strzępy. Zombie jednak się tym nie przejmuje, nie wiemy, czy czuje ból, czy nie – jest tak otumanione furią, iż idzie dalej, ciągle próbując używać niedziałającej już ręki.

Bardzo prawdopodobne, że w tym scenariuszu ludzie będą zamieniać się w Zombi nie tylko umierając, napad furii i zanik świadomości mogą być symptomami choroby którą dziś prezentują „Trupy”. Ludzie, którzy będą w tym odsetku populacji „Odpornej” i którym uda się przeżyć nie będą mieli żadnego wyboru poza instynktownym – ucieczka, albo walka i zapewne śmierć.

W drugim scenariuszu pandemia jest bardziej podobna do siebie – przyrasta szybko, niemniej ludzkość ma czas na reakcje. Zanim więc dojdziemy do panicznej ucieczki, następuje szereg wydarzeń, którymi się w tej chwili zajmiemy, a które noszą nazwę

PIERWSZE DNI

Wszystko zaczyna się od informacji. Któregoś dnia na portalach informacyjnych i chwilę później w telewizji znajdujemy gorącego newsa o paru przypadkach, kiedy „Umarli wstali z grobu”. Póki co, nie dajemy temu większej wiary. Na Kwejku szybko trafiają na główną memy w rodzaju „Zabili go i uciekł” czy kadry z popularnego serialu o Zombiakach z podpisem „Zaczyna się”. Ludzie kpią, hejterzy hejtują, gdzieniegdzie pojawia się nawiedzony komentarz w rodzaju „JEZUS CIE URATUJE, ZBLIŻA SIĘ KONIEC NAWRACAJCIE SIĘ I WIERZCIE W EWANGELIĘ!!!!!!”. To dziwne, ale pierwsze godziny, a może nawet parę dni Apokalipsy Zombie to normalne życie w którym ludzie więcej czytają o nowych aferach politycznych Tuska, zaś na informacje o umarlakach zbywają machnięciem ręki. Bo i kto by się przejmował wątpliwej jakości newsami zamieszczanymi głównie na stronach „Paranormalne”.

Świat ma Apokalipsę Zombie głęboko w dupie, oglądając z napięciem „The Walking Dead”.

Z wolna informacji zaczyna być więcej, napływają z całego świata. Jakiś użytkownik przebija się na główną stronę Wykopu, gdzie oczywiście na news czeka lawina komentarzy z cyklu „Kto kogo przegada i dostanie najwięcej plusów”. Jednak co poniektórzy (z reguły fantaści) podnoszą już głowy, rozglądając się podejrzliwie.

Tak mija parę dni, telewizja donosi o alarmach epidemiologicznych w paru krajach i niektórych miastach w Polsce. Za oknami jakby więcej patrolów policji. Działa poczta pantoflowa, sąsiadka z góry opowiada, że jej koleżanka ma sąsiada, który nagle zabił żonę i dziecko gołymi rękami, przyszli po niego panowie w gumowych kostiumach i wywieźli. Tamta sąsiadka się boi. My też czujemy niepokój, ale blokujemy go myślą, że to nic takiego.

Ten niepokój to instynkt, który każe nam już teraz uciekać. Podświadomość zbiera dane i wie, że coś się kroi. Niemniej, nie należymy do ludzi pochopnych, na paru forach zabłyśliśmy wyszukanym cynizmem, zebraliśmy paręset plusów. Nie damy się tak łatwo.

Podświadomość zaczyna bić na alarm, kiedy z telewizji znikają wiadomości o coraz liczniejszych alarmach epidemiologicznych (póki co jeszcze oddzielnych) głównie w USA i Azji oraz przepełnionych szpitalach. Zamiast tego Tusk szykuje niebotyczną podwyżkę podatków a matka Madzi w lateksie jeździ na słoniu.

I ten dzwonek ignorujemy.

W sieci wrzawa. Na niektórych portalach pojawiają się informacje, na innych są kasowane. Na Wykopie cisza i spokój, administracja czuwa, na Onecie słychać o coraz poważniejszych alarmach, na portalach o zjawiskach paranormalnych aż huczy, posty lecą tak szybko, że nikt nawet nie zadaje sobie trudu, by ten spam czytać. Jeśli mowa o spamie, na skrzynki przychodzą informacje o rychłym zbawieniu, przewyższając nawet oferty odnośnie powiększenia penisa, których teraz jakby mniej.  Odpalając Tora dowiadujemy się, że z głębokiej sieci (nareszcie) zniknęły setki pedofilskich zdjęć, za to wszyscy chcą sprzedawać i kupować broń. Na forach całkiem poważnie piszą „Uciekajcie, ratujcie się!”, hakerzy przypuszczają ataki na komputery rządu, wygrzebując zatrważające informacje.

Nadchodzi dzień, kiedy idziemy do apteki po lekarstwa, z niedowierzaniem zauważając rankiem na ulicach wozy wojska i policji. Telewizja podaje, iż miasto zostało objęte kwarantanną. Większość szpitali jest zamknięta, NFZ nie refunduje leków na nową chorobę. Szczerze mówiąc, media zdziwione zauważają, że w rządzie mało kto został. Posłowie już się nie kłócą. Posłów już nie ma.
Tusk nie przyszedł dziś do pracy, wziął chorobowe.

Sytuacja z wolna wymyka się spod kontroli. Dwa piętra wyżej ktoś krzyczy, do kamienicy wbiega oddział uzbrojonej w tarcze policji. Dziwnie przypominają ZOMO. Słychać strzały – i tym razem nikt już z tego hasła nie żartuje.

Dzwonimy do rodziny, niektórzy nie odpowiadają. W telewizji orędzie prezydenta – wprowadzony zostaje stan wojenny, nie będzie już teleranka. Miasta objęto kwarantanną. Zaleca się zebranie zapasów i pozostanie w domach. Sklepy i apteki pustoszeją, dochodzi do pierwszych rabunków. Niektóre rodziny gromadzą się razem, inne są rozdzielane, kiedy wojsko dzieli miasto na segmenty i ustawia worki z piaskiem i druty kolczaste.

Telewizja wysiadła, na kanałach publicznych miga tylko komunikat „Zostańcie w domu, czekajcie na pomoc” – pomoc nie nadchodzi, chyba, że mówimy o Post-Zomowcach, czy Wojsku z karabinami. Strzały słychać już paręnaście razy dziennie w okolicy. Czasem całe serie.

Chcemy wyjść, kiedy jednak wyglądamy przez okno i widzimy, jak paru Post-Zomowców nagle rzuca się na współtowarzyszy i zostaje rozstrzelanych, cofamy się do mieszkania i dla pewności zamknięte drzwi przystawiamy szafą.

Teraz podświadomość już nie mówi o ucieczce – na to za późno. Czekamy w bezpiecznym schronieniu.

Za ścianą wyje facet, jego żona – miła sąsiadka, warczy. Facet po parunastu minutach przestaje wyć i wzywać pomocy. Jego żona ciągle warczy. Coś nam mówi, że tym razem nie jest to okres.

Sytuacja nabiera tempa. Większość stron w internecie nie działa, lub nie jest aktualizowanych. Facebook wyłączony, nikt już nie lajkuje Zombiaków. Próbujemy dzwonić, lecz wystarczył dzień, by najpierw w działaniu siedzi nastąpiły długie przerwy spowodowane przeciążeniem, potem wreszcie została wyłączona. Parę godzin później pada internet. Dla zabicia czasu (i by ignorować strzały) sięgamy wreszcie po książki. Działa radio. Wciąż parę kanałów, na niektórych słyszymy nieznajomych prezenterów – jeden z nich mówi, że jest sprzątaczem. Pan Zdzisiu od mopa, samotny, zabarykadował się w radiu i nie ma co robić – to gada. Ze zdziwieniem zauważamy, że pan Zdzisiu ma talent do gawędy większy, niż wszyscy prezenterzy radiowi razem wzięci.

Na dwóch z trzech działających kanałów odprawiane są msze. Z nagrań, czasem trafiamy na urywek świąt Bożego Narodzenia, innym razem na Wielkanoc. Na jednym kanale leci to w kółko, a Radiu Maryja włącza się często kobiecy odpowiednik pana Zdzisia, pani Marysia, najwyraźniej strzygąca uchem do radiowego głosu kolegi po fachu. Czasem robią sobie taki „Radiowy dialog” i gadają. Głównie o czasach młodości, ponoć mają wspólnych znajomych. Pani Marysia odprawia różaniec dla wierzących i modli się za Dyrektora, który też wziął chorobowe.

To nie serial, akcja rozgrywa się powoli. Przez ten tydzień w domu zaczynamy powoli jeść kocie żarcie (Kot nie jest zadowolony, ale potulnie je swoją działkę, choć wcześniej grymasił). Nie jest takie złe, już wcześniej smacznie pachniało. Można się przyzwyczaić do strzałów, których po kilku na prawdę ostrych strzelaninach i wybuchach gdzieś na głównych ulicach jest jakby mniej.

Po tygodniu nie ma już prądu (wcześniej była przynajmniej parę godzin dziennie). W lodówce to, co się mogło popsuć, to się popsuło. W kranach nie ma wody. W kiblach też. Nagle ich pojemność zaczyna być bardzo ograniczona, nie mówiąc o zapachu. Komputery bez prądu są bezużyteczne, laptopy pociągną parę godzin, ale – o zgrozo – i tak nie ma po co ich używać. Internet to już przeszłość.

Brak wody i pożywienia powoduje, że odsuwamy szafę i wyglądamy na klatkę schodową. Cisza. Dopiero teraz, dziewiątego dnia, uświadamiamy sobie, że od jakiś dwóch dni nikt już nie strzela. Jest cicho.

Stajemy przed trudnym wyborem – zostać, albo uciekać. Jeśli wybierzemy pierwszą możliwość, prawdopodobnie umrzemy. Jeśli wybierzemy drugą, mamy o parę procent większe szanse na przeżycie, dalej jednak wynoszą one jakieś 20-30%.

I nie chodzi tu o Zombie – w całej Apokalipsie Zombie Zombie są tylko tłem, głównymi zabójcami ludzi są:
– Inni ludzie
– Głód i pragnienie
– Więcej innych ludzi

W Polsce jest to co prawna mniejsze zjawisko, niż w Ameryce. Tam ludzie w razie niebezpieczeństwa troszczą się o siebie i swoje rodziny, Polacy dowiedli niejednokrotnie, że w razie katastrofy są najsilniejszą nacją.

Niemniej, kiedy wyjdziemy, widząc pewnych siebie ludzi z karabinami musimy uciekać (Zwłaszcza, jeśli są łysi – to się nie zmienia). Ci, którzy będą mogli pomóc, na pewno nie będą pewni siebie… i nie będą mieli dużo broni palnej, jeśli w ogóle. Druga różnica między Polską a USA polega na tym, że tam prawie każdy ma broń, a tu zaledwie garstka. Co w przyszłości zwiększy oczywiście jej wartość.

Wychodzimy po namyśle. Im dłuższy namysł, tym pewniejsza śmierć, więc nasze myśli kierujemy ku temu, co zabrać ze sobą. Jeśli wcześniej wędrowaliśmy i wiemy co nieco o sztuce przetrwania – znów nasze szanse są zwiększone, jeśli nie, na pewno przyda się dobry koc, plecak, KAŻDE MOŻLIWE JEDZENIE I WODA, nóż. Kota też możemy wziąć, jeśli mamy. Psa tym bardziej – jeśli duży, to dobrze.

Duże psy mają dużo mięsa.

Był taki post na R.I.P Facebooku, w którym to, co było najbliżej ciebie po prawej stronie zamieniało się w broń podczas Zombieapokalipsy. Nie wierzcie w to. U mnie byłby to gumowy kurczak, nie sądzę, by się przydał.

Za to można wziąć czysty papier, zeszyty, bloki, tytoń i papierosy. To wszystko w przyszłości zamieni się w dobro luksusowe przez które albo możemy umrzeć, albo się urządzić.

Póki co, pakujemy się do jakiegoś ładnego samochodu, najlepiej z napędem na cztery koła i dużego. O Zapchanych ulicach głównych rodem z USA możemy zapomnieć. Pamiętacie wojsko? Oni już sobie wszystko posprzątali. W przypadku pierwszego scenariusza drogi też są puste, bo nie było nikogo, kto by je mógł zatkać.

Ucieczka z miasta nie jest trudna. Jedynym, co ją może utrudniać są nieliczne Zombie. Nieliczne? Ano, jeszcze tak. Póki co jak każde stadne zwierzęta (nasza „stadność” nie jest tylko zasługą osobowości) są w fazie reorganizacji. Muszą wydostać się z domów i mieszkań, w których wcześniej sami się zabarykadowali, z zamkniętych szpitali (a póki co mają pożywienie w postaci personelu), supermarketów i galerii handlowych. Dlatego po zapasy udajemy się (po cichu, dmuchamy na zimne) do małych sklepików. Najlepiej tych jeszcze zamkniętych, w tych z rozbitymi wystawami wiele nie znajdziemy, mieszkań (otwartych, w zamkniętych są Zombie). Warto zadbać o jakąkolwiek broń. Posterunki policji i koszary odradzam, prawdopodobnie są już zajęte. Jednak wiemy, że są warsztaty samochodowe a w nich klucze, łomy, palniki… w Krakowie na ul. Szpitalnej jest sklep co się zwie „Galeria rycerska” a w niej miecze, zbroje i łuki wszelkiej maści. W dobrym stanie, to nie są ciupagi dla Anglików, tylko sprzęt bractw. Nie ma co się zrażać, że nie umie się władać mieczem – na pewno będziemy to robić lepiej, niż Michonne.
Przydadzą się też sklepy ze sprzętem turystycznym i mapy.

To wszystko spakowaliśmy do samochodu. Klucze znaleźliśmy przy trupie właściciela, lub uruchomiliśmy przez krótkie spięcie, co wcale trudne nie jest. Alarmem ani brakiem prawa jazdy się nie martwimy, bo i tak policja już nie istnieje. Najlepiej znaleźć samochód, pod którego maską znajdziemy klakson i go najpierw po prostu wyrwać. Cichy alarm? A co to?

Z miasta wyjeżdżamy albo żywi i spakowani, albo wychodzimy parę tygodni później jako Zombie. Druga opcja kończy nasze przygody, więc nie będziemy się nad nią rozwodzić.

Po drodze możemy spotkać żołnierzy, którzy będą nas chcieli zatrzymać. W tym przypadku dodajemy gazu, bo nie są to żołnierze, tylko parę wyrostków, którzy czekają na dostawę sprzętu pomocnego do życia jak na chłopaka od pizzy.

Być może nawet nie będą strzelać – żal nabojów. Chociaż na tym etapie mogą ich sobie nie żałować.

Jako, że jesteśmy w Polsce, najlepszym pomysłem jest kierować się albo na południe, jeśli w tych regionach kraju mieszkamy, lub w stronę morza, jeśli nasz dom był na północ od stolicy. W żadnym wypadku nie zmierzamy do niej, myśląc o ratunku.
Tam go na pewno nie uświadczymy –  pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

CDN

Tu kończymy. W przypadku pierwszych dni, pomiędzy USA a Polską występuje – przyznam – dużo podobieństw, są to jednak podobieństwa globalne, zaś diabeł, czy też Zombie tkwi w szczegółach.

Pierwsze dni trwają tak naprawdę (w zależności od przypadku) od 2 godzin, do tygodnia, dziesięciu dni. Jeśli nie staniesz się Zombie, możesz umrzeć na dziesiątki innych sposobów i prawdopodobnie wielu z nas tak by właśnie umarło, nie doczekując widoku chodzącego umarlaka z bliska.

Największe różnice pomiędzy romantyczną wizją USA a twardą rzeczywistością Polską występują w OKRESIE PRZEJŚCIOWYM, który trwać może nawet parę pierwszych lat.

Ale o tym już w odcinku drugim. Krótszym, obiecuję.

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.