Pisanina

Grojkon 2011 – relacja (1)

 

Pamiętam ten dzień, rok temu, kiedy wszedłem przez nadesłany mi link na stronę Grojkonu, największego konwentu na Podbeskidziu. Po przeczytaniu paru newsów i przeglądnięciu programu wiedziałem, że chcę tam być. Niestety, na skutek katastrofy prezydenckiego Tupolewa, która wydarzyła się niedługo później, konwent został przesunięty, a drugi termin okazał się dla mnie nie do przyjęcia. Postanowiłem sobie wtedy, że w następnym roku zawitam do Bielska-Białej. Miło mi napisać, że obietnicy tej dotrzymałem, sam biorąc nawet na siebie ciężar przygotowywania niektórych atrakcji.

Dzień pierwszy

„Z Krakowa do Bielska droga nie jest zbyt długa” – tak mi powiedziano, kiedy zasięgałem opinii, czym dojechać. W pewnym sensie jest to prawda,  przejeżdżałem przez to miasto nie raz, jadąc z, czy też do grodu Kraka. Jak jednak powiedział kiedyś stary Ben Kenobi – „wszystko zależy od punktu widzenia”. W moim przypadku, był to też i punkt siedzenia, bowiem w piątek rano okazało się, że pasażerów chętnych na jazdę do Bielska-Białej jest więcej, niż może pomieścić autobus. Nawet, jeśli pominęłoby się mnie i moich dwóch kumpli, Maćka i Franka, z którymi wyruszyłem w trasę. Na nasze szczęście, mieliśmy już wykupione bilety, a więc i gwarancję podróży. Biada jednak tym, którzy nie byli zapobiegliwi i nie zatroszczyli się wcześniej o swoje miejscówki – tego dnia musieli poczekać na następny środek transportu.
Była chwila strachu, kiedy okazało się, że Maciek (posiadający nasze bilety) wsiadł już dawno i – moszcząc sobie miejsce na jednym z siedzeń, uśmiechał się do nas  – spóźnialskich – kpiąco. Całe szczęście opisał nas kierowcy. Na tym się jednak nasze szczęście skończyło, bowiem wyglądało na to, że resztę podróży spędzimy stojąc pomiędzy siedzeniami, przytuleni do siebie nawzajem i reszty nieszczęśników takich, jak my. Na domiar złego obdarzani co jakiś czas coraz bardziej kpiącym spojrzeniem Macieja.
Nie pozwoliliśmy oczywiście, by uśmieszek wyższości gościł na jego twarzy zbyt długo. Zbladł, gdy pokazaliśmy mu nasze atuty. On mógł mieć sobie bilety i miejsce siedzące, lecz my mieliśmy cheeseburgery.

Kiedyś, kiedy dopiero zaczynałem swoją przygodę z konwentami, usłyszałem od kogoś bardzo ładne zdanie, że konwent zaczyna się od momentu, kiedy wyjdziesz z domu. Jest to taka sama prawda, jak to, że na konwentach najważniejsze nie są prelekcje, ale możliwość spotkania podobnych sobie świrów. Obie te sentencje połączyły się jakieś dziesięć kilometrów przed celem, kiedy udało nam się wreszcie zająć miejsca siedzące i skupić nad konwentowym programem (na którym im bardziej chciałem, by w rubrykach, w których widniało moje nazwisko było napisane Stonawski, tym bardziej widniało Stanowski).

W pewnym momencie obrócił się do nas jakiś student i szybko okazało się, że nie tylko także jedzie na Grojkon, ale też zna okolice konwentu i wie – przynajmniej lepiej od nas – gdzie są szkoły, na których terenie zorganizowano całą imprezę. Resztę podróży spędziliśmy, rozprawiając o książkach i polecając sobie nawzajem nowe pozycje.

Kiedy dotarliśmy do Bielska, po tradycyjnym „głębszym wdechu” czystego powietrza, ruszyliśmy za naszym przewodnikiem. Szybko jednak okazało się, że nie jesteśmy sami. Widząc przed nami grupę ciemno ubranych ludzi z plecakami, karimatami i – nierzadko – powiewającymi piórami, dołączyliśmy do nich. I tu wkracza nasz ulubiony punkt widzenia, bowiem nasi nowi towarzysze nie mieli pojęcia, gdzie iść, więc można powiedzieć, że to oni do nas dołączyli.

Czując się już naprawdę konwentowo (brakowało nam tylko maga i paru sześciennych kości), zdobywaliśmy nowe metry chodnika, co jakiś czas dołączając do kolejnych osobników z karimatami. W końcu spotkaliśmy dwie przedstawicielki płci pięknej miejscowej, także fantastki, które obiecały nas doprowadzić do końca trasy. Tak też się stało. Obserwując stare miasto, dotarliśmy do punktu akredytacji. Kolejka? Oczywiście, była, lecz siedzący za stołami organizatorzy dawali sobie świetnie radę. Po jakiś pięciu czy sześciu minutach, na naszych piersiach pyszniły się już plakietki.

W drugiej szkole, naprzeciwko, umieszczono sleeproomy. Wejścia pilnowali groźnie wyglądający ochroniarze, domagający się identyfikatorów (później przy drzwiach pojawił się napis, informujący, że posiadanie identa daje +10 do lansu). Wydarzenia potoczyły się już szybciej – odnalezienie sali, wyrzucenie z niej szkolnych ławek, zostawienie plecaków i biegiem z powrotem. Bo oto zaczynać się miała pierwsza prelekcja.

Blok Horroru i Grozy mieścił się na parterze, prawie na końcu korytarza. Ledwo dotarliśmy i przywitaliśmy się z obecnymi już od dawna na miejscu znajomymi, zaczęło się.
Pierwszą prelekcję, na której byliśmy, prowadził Dawid Kain. Temat niepozorny, bo o literackim horrorze eksperymentalnym w USA. Treść jednak zaskoczyła wszystkich. Przykładowo, książka, w której na każdej stronie tekst zapisany jest inaczej; krzywo, inną czcionką, zachodząc na siebie, zajmując tylko mały kawałek strony, czy też alfabetem Braile’a. Kto by się też mógł spodziewać, że istnieją pozycje pod tytułem ,,Elektryczne zwłoki Jezusa”, czy też „Dobry człowiek Jezus, łotr Chrystus”. Ciekawym przypadkiem jest też „Pożeracz myśli” – książka o wymyślonym rekinie, który pływa po także wymyślonym morzu i zjada wspomnienia.

Następnym punktem programu był ,,Motyw bliźniąt w horrorze”, który poprowadził Krzysztof Maciejewski reprezentujący serwis papierowemysli.pl. Dla mnie temat bardzo interesujący, bowiem zawsze podobał mi się pomysł, by w przyszłości być ojcem bliźniąt. Nie obyło się oczywiście bez sławnych bliźniaczek z „Lśnienia” Stephena Kinga (do których jeszcze powrócę w opisie pierwszego dnia). Ponadto omówiony został motyw złego bliźniaka, czy też zagadnienie tajemnego języka bliźniąt, oraz wiele innych. Mimo swojej mrocznej otoczki, cała prelekcja była bardzo ciepła, zwłaszcza, kiedy prowadzący powrócił myślami do swoich dzieci – bliźniąt, a jakże.

Po krótkiej przerwie, w tej samej sali miało miejsce wydarzenie, jakiego obawiałem się najbardziej – „Horror w muzyce, muzyka w horrorze”, punkt programu, który wraz z Frankiem prowadziłem. Gośćmi byli Łukasz Orbitowski, Kazimierz Kyrcz, Dawid Kain i Stefan Darda. Ten ostatni, niestety nie mógł się zjawić, aczkolwiek to wcale nie zmniejszyło mojej tremy. Miałem przygotowanych zaledwie parę pytań i obawiałem się, że prelekcja może nie wyjść zbyt żwawo. Okazało się jednak, że całość nie wypadła wcale tak źle. Co prawda w pewnej chwili trącaliśmy się z Frankiem łokciami, szepcząc półgębkiem ,,Wymyśl coś!” lub „Teraz twoja kolej!”, lecz po chwilowych brakach weny zwykle nadchodziło olśnienie, pozwalające zadać kolejne pytanie, akurat, gdy było tego trzeba. Tak więc można się było dowiedzieć o muzycznych inspiracjach pisarzy, oraz czego absolutnie NIE polecają do słuchania. Nie zabrakło także pytań o najgorsze i najlepsze ścieżki dźwiękowe z filmów grozy, czy też czego dobrze słuchać przy czytaniu.

I mógłbym tu zakończyć relację z pierwszego dnia, bowiem po tym punkcie programu, prowadzący, goście i fani bloku Horroru i Grozy zniknęli z terenu konwentu. Jednak jak już powiedziałem wyżej, konwent to głównie spotkania z ludźmi. Dzień pierwszy skończył się więc późno w nocy, po spotkaniu przy wielkim stole, w barze hotelu, gdzie pokoje dostali zaproszeni pisarze. W miejscu, które idealnie pasowało do naszych upodobań. Był pokój widmo, który znalazł się tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał, były tajemnicze zakamarki i drabiny donikąd, aż wreszcie długie, klaustrofobiczne korytarze, w których brakowało tylko dwóch ubranych na niebiesko bliźniaczek i wylewającej się rzeki krwi. Co zaś działo się przy wspomnianym już wielkim stole, powiedzieć nie mogę. Dodam tylko, że było to wspaniałe zakończenie dnia, a kiedy wróciliśmy zmachani do sleeproomów, zasnęliśmy, sami nawet nie wiedząc kiedy. Sytuację utrudnił tylko fakt, że jakimś cudem udało mi się zgubić identyfikator i zgromiony spojrzeniem strażnika, musiałem iść po drugi. I tym razem zapłacić.

Ostatnie moje wrażenie to przyjemne uczucie, że skórzana kurtka w ramach poduszki sprawuje się wprost doskonale.

Tekst ukazał się na portalu kwartalnika QFANT

 

 

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.