Bez kategorii,  Książki,  ReCEDakcje

Złe literki

 

(Uwaga, spoilery, jeśli nie skończyłeś, drogi Czytelniku, sagi o Harrym Potterze, możesz się dowiedzieć… paru rzeczy)

 

Dyskusja na temat Harry’ego Pottera i innych – zwróćmy uwagę – szalenie popularnych książek rozgorzała już dawno. Ja sam, w gimnazjum (miałem olbrzymie nieszczęście i równie olbrzymi ładunek doświadczeń z tym związanych uczęszczać do gimnazjum… zakonnego) zostałem na rozmowie kwalifikacyjnej (!) obdarzony pytaniem „Czy czytałeś Harry’ego Pottera?”. Możecie się śmiać, ale odparłem „Tak, przeczytałem go całego” (Serio. Oczywiście całego – wtedy dostępnego).  Potem zostałem zrugany dosyć mocno, że to zło i niebezpieczne.

Dziś ten temat – już po skończeniu całej sagi – do mnie wrócił. Tym razem w postaci filmu z telewizji (?) „Żywa wiara”. Tym razem dyskutują nie tylko o Potterze, ale i o sadze „Zmierzch”. Jak tej drugiej nie lubię (z uwagi na niską jakość literacką), tak będę przed bezsensownym piętnowaniem bronił. Zresztą, zobaczymy. Oglądam film na bieżąco, robiąc wpis „na żywo”.

Zaczynamy.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=A46KOOrHQRg[/youtube]

 

Pierwszym argumentem przemawiającej tu pani jest, że w bajkach, baśniach i innych historiach „dobrych” magią nie zajmują się istoty ludzkie. Są za to Wróżki, wampiry, czarownice (?!)…

Przede wszystkim, od kiedy to czarownice nie są ludźmi? A spójrzmy jeszcze na czarodziejów, takich, jak Gandalf od dziadka Tolkiena. Nie wspominając już o tak ukochanym przez Kościół przykładzie nacechowanej wiarą fantastyki – Narnii, gdzie (w tamtym świecie) magię tworzy nawet sam Aslan (przypomnijmy – Chrystus we własnej osobie).
Przykłady można mnożyć. Każdy, kto czytuje fantastykę znajdzie ich od cholery i trochę. Trochę przykra wpadka, udowadniająca totalne nieobeznanie z tematem… na samym początku.

Następnie szanowna pani wspomina też, że coś, co nie dotyka nas bezpośrednio, czyni lekturę bezpiecznym. Mnie nigdy jakoś Harry Potter bezpośrednio nie dotknął. Już bardziej wspomniana Narnia (Ileż to ja razy wchodziłem do szafy, szukając przejścia…).

Dalej – Pottera szkoli się w technikach okultystycznych. Okultyzm bazuje na magii, zaś sama Sztuka jest i w bajkach. Czasami pokazana bardzo, bardzo krwawo (Nieocenzurowane baśnie Grimmów [uwielbiam]). Mówczyni dodaje jeszcze smaczek – Alchemia nie jest prababką chemii.
Tego już nie skomentuje.

No, to jedziemy dalej – Magia w Potterze jako przepustka do świata celebrytów, piękna, atrakcyjności, wiecznej młodości…
Poszukiwanie tak materialnych – w gruncie rzeczy – mocy jak wieczna młodość jest po stronie czarnej magii, zaś (o ile sobie przypominam) Voldemort nie był zbyt przystojny po tym, jak się -ekhm – zagalopował. Czy życie z magią jest łatwiejsze? Nie bardziej, niż normalne. Zmiana narzędzi – jak się przekonujemy – nie prowadzi do likwidacji problemów. A tych faktycznych nawet magia nie rozwiąże. No, chyba, że ta największa – Miłość, jak zauważa Dumbledore pod koniec bodajże piątego tomu.

W drugim pytaniu nasza znająca się na literaturze rozmówczyni stwierdza, że Lewis, Tolkien a Rowling wspólnego mają tylko tyle, że piszą po angielsku.
Pozwólcie, że chwilę odetchnę… już. Otóż nie, droga pani. Wymieniona trójka jest pisarzami oraz zajmuje się fantastyką. Poza tym cała trójka czerpie pełnymi garściami z legend i podań, wiecie, pogańskich.

Tymczasem blond włosa mówczyni skupia całe swoje tłumaczenie na tym, że Lewis i Tolkien to byli chrześcijanie wielkiej wiary. Rowling, jak wiadomo – nie. Coś mi tu zaśmierdziało religijnym rasizmem.

O, dowiedziałem się, jak pani ma na imię – Małgorzata Nawrocka. Ładnie. Więc, zdaniem Małgorzaty, w Harrym Potterze – przeciwnie niż u Lewisa, czy Tolkiena – widzimy różne odcienie szarości. Wszędzie indziej jest podział czerń/biel.
Nie mogę się nie zgodzić. Chciałbym tylko przypomnieć, że zarówno Tolkien, jak i Lewis pisali w czasach, kiedy taki podział był właściwy, na topie i potrzebny. Dziś idziemy w coraz większy realizm, nawet w fantastyce. Dzięki temu fabuła jest prawdziwsza, odpowiada rzeczywistości… jeśli ma odpowiadać. Bo pani Nawrocka zapomniała o fakcie, że tak Tolkien, jak i Lewis umieszczali akcje w zupełnie innych światach, a rzeczywistość Potterowska jest z naszą – mimo wszystko – zespolona.
Dodać można jeszcze, że walka dobra ze złem w Potterze istnieje – w co pani Małgorzata wątpi. Voldemort (czy też, jak uważa Nawrocka – Valdemort) „czarny pan” i Potter, którego jego przeciwnik nie może znieść ani opętać, bo chroni go – uwaga – miłość.

Co do sił dobra – prócz Harrego (a i to wątpliwe) nie ma nikogo, kto by był kandydatem do postaci dobrej. Nie jest to na pewno ani Ron, ani Hermiona – prawdziwi przyjaciele głównego bohatera. Ani też Hagrid, rubaszny pół olbrzym, oddany przyjaciołom. Ani też Jednorożec, istota najszlachetniejsza i najbardziej niewinna. I w żadnym wypadku Snape, który potrafi oddać życie i honor w imię miłości.

Pani Nawrocka uważa też, że Harry, stając się dojrzały, zaczyna gardzić wszystkim, co nie jest magiczne. W szczególności – Mugolami. Nie wiem, czy pani Nawrocka przeczytała książkę, a jeśli tak, to jak uważnie, gdyż to właśnie postacie utożsamiane z negatywami  dbają o tak zwaną „czystość krwi” i uważają Mugoli za rasę podrzędną, z czym Harry walczy (choć specjalistką tu jest Hermiona).

 

Część pierwsza filmu skończyła się mniej więcej w tym miejscu. Odetchnę chwilę… być może opiszę wrażenia po następnych, a może ta jedna to już zbyt wiele?

Comments

comments

Powered by Facebook Comments

Pisarz, zjadacz popkultury, publicysta.