Wędrówka #4 – Głupota
Witaj, Przyjacielu!
Znów zrobiło się zimniej. Podobno niedługo ma spaść śnieg. Szczerze? Czekam na niego z wytęsknieniem. Śnieg zawsze sprawia, że rzeczy wyglądają lepiej, czyściej, schludniej. Zakrywa nasz szary świat obiecując zmiany, przygotowywane dla nas za białą kurtyną.
Usiądźmy wygodniej. Chyba już czas na kolejną wędrowną gawędę, prawda? Muszę Ci powiedzieć, że jest to zdumiewające, jakie kręgi zatacza historia. Zapłatą wędrowca zawsze była gawęda, a teraz – nawet w tym świecie XXI wieku – dalej to działa. Chociaż prawdziwy świat XXI wieku będzie wtedy, kiedy wymrze pokolenie wieku XX… choć tego już nie zobaczę. A szkoda.
Tymczasem… tymczasem (jeśli nie masz dostępu do ognia) puść sobie to:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=lH0IS2KLhRw[/youtube]
Albo… nie. Do pisania słuchałem tego, więc puść to (nie pożałujesz):
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=s3MuiNY9Soo[/youtube]
(Albo coś innego, co wprowadzi nastrój) i… zaczynajmy.
Głupota
Jestem głupi. Podobno pierwsza oznaka mądrości, zdać sobie z tego sprawę, ale nie czuję się przez to wcale ani trochę mądrzejszy. Co najwyżej pokorniejszy. Jestem kretynem jakich mało.
Po pierwsze, zamiast siedzieć w domu, jeść tłusto, grzać w piecu, rozkoszować się ciepłem i żyć wygodnie, ja chodzę na wędrówki, nie grzeję póki nie ma przynajmniej -15 stopni, a lodówka za każdym razem, jak do niej zaglądam jest pusta. Jestem kretynem, bo zamiast robić sobie dobrze i iść na łatwiznę, wybieram trud.
Matka zawsze powtarzała mi, bym mierzył wysoko i „został kimś”. Miał dużo pieniędzy. Miałem zostać prawnikiem, inżynierem, albo wybitnym kucharzem znanym w całej Europie. „Masz mieć pieniądze, by utrzymać rodzinę i żona od ciebie nie odeszła”, mówiła. I świat dobitnie pokazał mi, że w pewnym sensie miała rację.
Nie chciałem być inżynierem. Mimo przemawiających do mnie duchów przodków i nazwisku, które w tych inżynierskich kręgach zapewniłoby mi (gdybym się tylko postarał) sukces, pieniądze i otworzyłoby każde drzwi, wymyślałem sobie żołnierza, psychologa, geologa, podróżnika… pisarza. Uparty osioł (ale zdolny, dodałaby moja polonistka). Głupota, czy chęć bicia się ze sztormem… iskra odwagi? Ostatecznie dowiem się tego dopiero w ostatnich dniach życia. Póki co może to się nazywać… brakiem instynktu samozachowawczego. Tak to nazwałaby moja matka.
Czasem opłaca się być głupim. Albo tym, kogo ludzie nazywają głupim i robić rzeczy głupie, które tak właśnie się nazywa w kręgach osób cywilizowanych. A czasem po prostu trzeba nim być, tym głupkiem – by się pewnych rzeczy nauczyć. To chyba jedna z tych rzeczy, których nie rozumieją osoby starsze, chcące swoje pociechy uchronić przed światem, nie uważasz? Że niektóre błędy po prostu muszą zostać popełnione. Tak myślę.
Także i te w drodze, by na dłuższych szlakach mieć już
doświadczenie.
Ta wędrówka, parę miesięcy temu. To była wiosna. Jedna z najbardziej gorących wiosen, jakie pamiętam. I jednocześnie chyba najwięcej wtedy uszedłem. Potem liczyliśmy, w linii prostej w pięć dni pokonaliśmy 60km. Klucząc, będzie koło 100. Nic imponującego (szczególnie w stosunku do tego, co planujemy z moim tatą, ale o tym póki co sza), ale biorąc pod uwagę temperatury… to chyba ta trudność najbardziej mnie mobilizowała.
Czasem wędrówka jest jak bitwa. Z samym sobą, z żywiołami, z którymi trzeba się zmierzyć i wygrać. Tutaj już nie ma żartów. I boleśnie się o tym przekonałem.
Temperatury w słońcu często przekraczały 50 stopni Celsjusza. I nie byłoby to takie złe, jeśli byłby to okres najwyższego szczytu. Ale to trwało często 4-5 godzin w ciągu dnia, a wcześniej i potem i tak było ponad 30… już normalnej. I żadnej chmurki na niebie. Pogoda idealna, jeśli chcesz sobie popływać, ale kiedy masz na nogach glany, na plecach dźwigasz 20kg a droga to wznosi sie, to opada…
Do dziś nie wiem dokładnie, co przyczyniło się do tego, co stało się dnia drugiego. Bardzo możliwe, że nie powinienem wiązać sobie tej bandanki na głowie, kropić jej wodą i wkładać na to skórzanego kapelusza.
Mój błąd.
Moja głupota.
Mój udar.
Mieliśmy już dosyć chodzenia w świetle dnia, kiedy w godzinach 11-14 i tak trzeba było siedzieć w jakimś zacienionym miejscu, bo nie dało się iść. Zapasy wody topniały w zastraszającym tempie. W końcu dotarliśmy do… raju.
(Dla zainteresowanych, podaję namiary: 49°58’53.37″N 19°39’27.84″E)
Decyzja, by tu zostać przynajmniej do wieczora została podjęta właśnie dnia drugiego. W tym jeziorku spędziłem w zasadzie cały dzień… tym bardziej, że we znaki dawał się drugi z moich błędów, o którym opowiem za chwilę.
To też był błąd. Nie można cały dzień leżeć na słońcu w wodzie. Nie można i kropka. „Matka cię nie uczyła”? Uczyła. Ale kto dzisiaj słucha rad starszych. Na pewno nie ja.
W nocy ruszyliśmy dalej. Z godziny na godzinę słabłem. Z powodu drugiego błędu (tego, o którym opowiem za chwilę), wlokłem się noga za nogą. No, powiedzmy. Fakt faktem, że Franek znany jest z tego, że umie bardzo szybko chodzić i tym razem to on narzucił tępo.
Koło północy zatrzymaliśmy się niedaleko jakiejś stajni. I tu po raz pierwszy w swoim całym życiu oznajmiłem, że nie potrafię dalej. Że coś mi się dzieje złego i jest coraz gorzej.
Przeszliśmy jeszcze parę kilometrów. Zapasy wody skurczyły się do 0.5 litra na cztery osoby. Kiedy dotarliśmy do tego lasu było to już tylko 0.2 litra.
Kiedy leżałem pod drzewem, czekając aż przyjaciele rozłożą namioty i dzwoniąc zębami (było mi autentycznie zimno), trzęsąc się i mając w dupie (ciekawie brzmi, prawda?) mrówki i mrowisko, na którym się położyłem, w myślach biłem się po twarzy za głupotę. Tej nocy z udarem słonecznym i dosłownie paroma kroplami do picia nie spałem zbyt wiele.
A rano, kiedy poczułem się lepiej, zrozumiałem, że
to nie koniec nauczki.
Jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą i PODSTAWOWĄ rzeczą każdego wędrowca są dobre buty. A mało jest butów, które są lepsze, niż dobre glany.
Ale pod warunkiem, że są to glany rozchodzone. I że ma się już stopy do nich przyzwyczajone. Stopy, którymi można śmiało chodzić po żwirze, twarde. Stopy wędrowca.
Jak jesteś żółtodziobem i na takie temperatury ubierzesz jeszcze nie do końca rozchodzone glany to… umarł w butach.
Nie zrozum mnie źle. Glany to specyficzny rodzaj obuwia. Kiedy już oddasz im część swojej krwi i naskórka, po paru tygodniach (dwóch) nie znajdziesz wygodniejszych butów. A już po paru miesiącach będziesz się zastanawiać, jak by to było spać w glanach. Ciepło, przyjemnie. Milusio.
Jednak musisz to najpierw okupić odrobiną cierpienia i trochę większą ilością plastrów i maści.
Kolejna rzecz tak oczywista, że można o niej zapomnieć. Już drugiego dnia moje stopy przypominały bitki. Odciski? Mało. Trzy, cztery na każdej stopie. Ale każdy przynajmniej pięć centymetrów średnicy.
Kiedy doszliśmy do raju i mogłem pływać w jeziorze, poczułem ulgę, jakiej nie pamiętam już od dawna. Odciski co prawda pękły wcześniej i szczypało, ale po chwili było już dobrze.
Dnia czwartego, kiedy przygotowywałem sobie okłady z nasączonych Panadolem bandaży i musiałem do tego ściągnąć skarpetki, moi przyjaciele odwracali głowy, krzywiąc się. Do dziś pamiętam, jakie to uczucie, czuć każde źdźbło trawy przez podeszwę glana, trzy warstwy skarpetek i bandaż. Łykając wcześniej dwie tabletki.
Kiedy wróciłem do domu, dojście do siebie zabrało mi parę dni. Starałem się nie chodzić za wiele, po mieszkaniu czasem poruszałem się na klęczkach.
Chwalisz się swoją głupotą? Jesteś żałosny.
Nie mam zamiaru się chwalić, a jedynie przestrzec. To prawda, niektóre błędy musimy popełnić, ale niekiedy warto uczyć się od innych. Choć nie urodził się jeszcze taki, który rozróżnił, które błędy są które. Dlatego popełniamy także i takie, których popełniać nie powinniśmy.
Każde jednak czegoś nas uczą. O świecie, innych ludziach, nas samych. Pojąłem lekcję. Pochyliłem głowę z pokorą. Czy jestem dumny? Nie… i tak. Przeszedłem przez to, nie dałem się przeciwnościom. Przepłynąłem morze podczas sztormu.
Nazwiesz to głupotą, nazwiesz odwagą, nazwiesz idiotyzmem, brawurą, skrajnym kretynizmem. I zawsze będziesz miał rację, bo pewne czyny są mieszanką wszystkich tych składników.
Ostateczny rachunek i podsumowanie zostanie wystawione kiedy indziej.
Mam nadzieję i w pewnym sensie tak myślę, że umierając będę człowiekiem z olbrzymią ilością popełnionych w życiu błędów, z których konsekwencjami sobie poradziłem i które przeżyłem.
Myślę, że umierając będę się wtedy miał prawo uśmiechnąć.
Oczywiście, pod warunkiem, że jestem na tyle inteligentny, że nie dam się zabić.
Mam taką nadzieję.
KONIEC
Comments
Powered by Facebook Comments