Zabić Malanowską!
Nie przebrzmiał jeszcze wiatr po „Pierdol się, Polsko”, na prywatnej tablicy Szczepana Twardocha, a już przez media przewala się burza po wypowiedzi pisarki Kaji Malanowskiej, która głośno (też na swojej prywatnej tablicy na FB) poskarżyła się, że nie jest w stanie wyżyć z pisania. I zrobiła to w mało literacki sposób, co w pełni oddaje jej frustrację:
6800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Malanowska wyjaśniła później, że chciałaby, by to państwo (RP) wspomagało pisarzy. Malanowska nie ma racji – Państwo nie ma pieniędzy na swoje utrzymanie, a co dopiero utrzymywanie kultury. Poza tym nie chciałbym, by pieniędzmi dla mnie dysponował ktoś, kto najpierw ustanowił Vat na książki, a potem wpakował w rynek wydawniczy miliard złotych, argumentując, że są to pieniądze na poprawę czytelnictwa, choć biblioteki nie zobaczyły ani złotówki. I rzecz najważniejsza – to byłyby pieniądze z podatków. Co oczywiście oznaczałoby nowe podatki, nie zaś zastąpienie starych.
Media podchwyciły wypowiedź Malanowskiej, a z nimi cały internet. Ludzie, jak to ludzie, chcą krwi. Ale skoro Malanowska nie ma racji, to o co cała sprawa? Po co ja się szarpię? Ano, po pierwsze dlatego, że nie podoba mi się lincz i jak głupia ciżba (czyt. skurwysyny) atakują jedną osobę, to zaczyna mi się podnosić ciśnienie. Po drugie – może i Malanowska nie ma racji, że państwo powinno płacić pisarzom, ale że polski rynek książki jest beznadziejny – już tak.
O polskim rynku możesz przeczytać więcej tu:
Tym, co mnie przeraziło, kiedy przyjrzałem się bliżej całej sprawie, były komentarze. Malanowska, oczekując wynagrodzenia za swoją pracę ma całkowitą słuszność: Inwestuje swój czas i przepracowuje umysłowo wiele godzin. Jak każdy piszący.
Tymczasem okazuje się, że nie ma się prawa odezwać. Ba, za wychodzenie przed szereg może co najwyżej dostać z buta, bo z liścia za samo otworzenie jadaczki. Otóż pisanie nie jest pracą. Pisanie to hobby. Pracą jest noszenie kartofli, praca umysłowa – tylko w laboratorium. Humaniści do McDonalds! – krzyczą ludzie. Zaś kultura? Darmowa.
Siedź więc, pisarzu (czy raczej skrobopiórku) na dupie i pisz. I się ciesz, jeśli ktoś cię spiraci.
Poza tym „w Polsce pisarze nie zarabiają, rynek jest zły” – a skoro jest, to pisarz ma ten fakt zaakceptować i nie drzeć ryja (że znów mało literacko się wyrażę). Pisarz ma sobie znaleźć pracę – najlepiej jako śmieciarz, albo na budowie. Pisarz ma sobie znaleźć żonę/męża, który zarabia. Pisarz ma żyć z tego, co mu da mama. Pisarz ma nie mieć emerytury z uwagi na sprzedane książki. Pisarz wreszcie ma zgnić, tak, jak to pisarze mają w zwyczaju – szczególnie ci wielcy. W biedzie, ubóstwie i zapijaczeni. Wtedy może (może!) pisarz zyska trochę rozgłosu, a jego rodzina coś zarobi.
Taki się mniej więcej kreuje obraz pisarza, czytając komentarze. I prawdą jest to, że rynek literacki nie daje szansy zarobku. Jak ma dawać, skoro:
– 60% (albo i więcej) osób w Polsce nie tyka się książek,
– Od każdej książki za 40 zł pisarz zarobi 1-2zł. Za opowiadania nic,
– Umowy śmieciowe z wydawnictw zamykają prawa autorskie na film/inne,
– Dystrybutorzy prawie nie wykładają polskich autorów na półki,
– A jak już wykładają, to tylko dlatego, że wydawca jest na tyle bogaty, by zapłacić dystrybutorowi 16 000 zł/tydzień opłat za „półkę bestsellerów”,
– A jak już wykładają, to większość i tak idzie do magazynu, po to, by – wykorzystując lukę w prawie – dystrybutor mógł zapłacić wydawcy jego własnymi książkami?
No, przyznacie – nie da się. Więc skoro to fakt niepodważalny, to czemu pisarz, to nędzne ścierwo, drze japę? Powinien przecież pokornie zaakceptować fakty! Prawda? Pisarz nie ma prawa głosu, nie może walczyć o swoje. Bo – powtórzę – pisanie to nie jest praca. Pisanie to hobby dla niedorozwiniętych społecznie.
Malanowska stwierdziła, że ma prawo głosu. I, owszem, nie zgadzam się z jej głosem, ale będę pierwszą osobą, która będzie broniła jej wolności wypowiedzi i tezy (bo przecież nie faktu), że pisanie jest jednak pracą. Że autor poświęca swój czas, swoje zdrowie, nerwy i moc umysłu, by poddać się imperatywowi pisania, a kiedy to w końcu wyda – ma prawo oczekiwać, a przynajmniej walczyć o to, by dostał za to wynagrodzenie.
I ja jeszcze dodam – był traktowany jak osoba pracująca. Nie darmozjad, który ma dawać z siebie wszystko za darmo, bo tak chce tłuszcza.
Na koniec – otworzyłem dwie strony, na których toczyła się… chciałem napisać „dyskusja”… na których toczyła się piana z ust. Oto parę komentarzy:
Comments
Powered by Facebook Comments