Media w afekcie
O Haiti ostatnimi czasy słyszałem wiele. Dziwić się temu nie można, wielkie trzęsienie ziemi było tak katastrofalne, że media nie mogły przepuścić okazji na zrelacjonowanie nam krwawej jatki ze wszystkimi możliwymi szczegółami.
Minęło parę dni. Szum ucichł, mało kto pamięta już o Haiti. Do mediów znów wkroczyła polityka i inne, wielkie, lub mniejsze tragedie relacjonowane prawie na żywo 24 godziny na dobę.
Dobry czas, by wspomnieć raz jeszcze o Haiti. Ale tym razem nie o trzęsieniu ziemi.
Rozminąłbym się z prawdą, gdybym powiedział, że nie oglądam telewizji wcale. Czasami przecież zdarza mi się rzucić okiem na ekran włączonego odbiornika, kiedy przechodzę przez pokój. A i idąc ulicą, zdarza mi się popatrzeć na wystawę sklepu RTV i AGD, gdzie stoi sobie włączony telewizor.
Nie odwracam głowy, bo i po co? Mam się bać?
Faktem jednak jest to, że telewizji, jako takiej, nie lubię. Nie lubię reklam, filmów przerywanych nimi co 15 minut i wiadomości, gdzie reporterzy podnieconym głosem świadczącym o tym, że nastąpiło zdarzenie co najmniej rozmiarów asteroidy uderzającej w Ziemię, relacjonują kolejny, pełen bezsensu dzień z życia polityki.
O wiele bardziej wolę internet. Wszelkie informacje są napisane i sam mogę decydować co czytam, a co nie. Jeśli coś mnie nie interesuję – nie klikam.
A jeśli do artykułu jest dodany film, zawsze ma funkcje ,,play” i ,,stop”. Naprawdę, cudowne narzędzie.
W taki to sposób, klikając w link, dowiedziałem się o pewnym zdarzeniu na Haiti, które było zbyt… kontrowersyjne, by umieszczano je gdzie indziej. A i tu zepchnięte było na sam koniec listy.
Z okazji trzęsienia ziemi, na dotychczas mało zauważaną i biedną wyspę Haiti zjechały się ekipy mediów z całego świata, wojsko i, w następstwie, pomoc sanitarna. W całym tym rozgardiaszu ekipy z szaleństwem w oczach biegały z kamerami wśród zawalonych budynków i kręciły co się da, wysyłając w świat materiały tej okropnej katastrofy.
Ale nie na tym nie poprzestano. Haiti stała się na krótką chwilę największym, światowym ,,Wielkim Bratem”, a wydarzenia z wyspy omawiano na salonach w Europie i USA przy filiżance porannej kawusi.
W całym tym zgiełku, dziennikarze CNN znaleźli prawdziwą sensację!
Jadąc przez Port- a u- Prince ujrzeli leżących na ulicy mężczyzn, postrzelonych przez funkcjonariuszy policji, którzy uznali dwóch, niosących paczki ludzi za szabrowników i, bez zastanowienia, wypalili w ich stronę z swoich pukawek.
Taka okazja nie trafia się dwa razy. Nasi ,,bohaterowie” wyciągnęli więc cały osprzęt z samochodu i podeszli do mężczyzn. Nie zapomnieli, rzecz jasna, włączyć swoich kamer i nakierować szklanego oka, pełnym dramatyzmu ujęciem, na umierającego człowieka. Drugi, lekko postrzelony, kiedy zaczął prosić o pomoc, także dostał swoje pięć minut sławy.
Nie często ma się okazje filmować kogoś umierającego od kuli, prawda? W zgiełku jadących na około samochodów, na gorącym od słońca asfalcie, przy akompaniamencie radosnego bzyczenia much, dziennikarze z radosnymi od myśli o wynagrodzeniu minami kręcili operę pod tytułem ,, człowiek umiera!”.
Musieli się spieszyć. W końcu nie wiadomo, kiedy kto umrze, a trzeba jeszcze nakręcić jak to krew wypływa z ust, jak mężczyzna w agonalnych skurczach podryguje na chodniku…
(Pomoc? Jaka pomoc? O czym ty do nas, gościu mówisz?! My tu ciężko na ŻYCIE zarabiamy, kręcąc nasz REPORTAŻ w tym śmierdzącym, barbarzyńskim kraju!)
Jak to było? ,,Żadna praca nie hańbi”? Prawda. Ale sposób, w jaki się ją wykonuje – już tak.
Jestem ciekaw, czy bohaterowie dzisiejszego wpisu pomyśleli choć raz o tym, by zawołać kogoś po pomoc, zamiast pędzić co tchu, by nakręcić śmierć.
I ciekawe, ile za ten swój materiał dostali. 100 dolców? 200? Na ile wyceniono film o umierającym człowieku?
Skończyła się książeczka. Radosny Pinokio zawędrował na swoje miejsce w szufladce.
– Tato, a zostaniesz jeszcze chwilę? Boję się potworów z szafy…
– Nic się nie bój, kochanie. Potwory z szafy nie istnieją. ( w przeciwieństwie do tych, za drzwiami naszego domu) Więc nie obawiaj się. Jesteś bezpieczna.
Tata wychodzi z pokoju, gasi światło.
Jest w domu, jest bezpieczny. To dobrze, ma coś do zrobienia.
W milczeniu idzie do łazienki. Patrzy na przygotowaną przez siebie pętle. Tak, tak dobrze. Koniec strachu. Już nigdy nie będzie musiał wyjść z domu, nigdy już nie będzie się bał. Potworów. Bo one istnieją. Mała Basia jeszcze o tym nie wie, ale one tam są. Nie w szafie, lecz w jego biurze, w telewizji, w sejmie…
Zarzuca pętle na szyję. Staje na umywalce.
Nareszcie. Koniec strachu. Papa, potwory.
Krok w przód.
I koniec bajki.
LINK do Artykułu tu (film też tu jest)—> KLIK
Comments
Powered by Facebook Comments