To ja byłem i Duet dręczyłem.
Bo wiecie, czym byłaby groza bez odrobiny udręki? Tę zafundowałem polskiemu Duetowi Grozy – Dawidowi Kainowi i Kazimierzowi Kyrczowi Jr. Ostatnimi czasy dosłownie zadręczałem ich pytaniami o to co, jak i dlaczego… a że panowie znali odpowiedzi na te egzystencjalne pytania, ucięliśmy sobie małą pogawędkę, w efekcie której powstał ten właśnie wywiad.
Zapraszam do zapoznania się z jego kawałkiem, jeśli się Wam spodoba – zalajkujcie i idźcie dalej, po sznurku, do pełnej wersji.
M.S.: W pierwszym pytaniu zacząłem od strachu, teraz także chciałbym do tego tematu powrócić. Zastanowiliśmy się nad tym, czego się boją ludzie, odbiorcy. Ja się zapytam teraz trochę przewrotnie ‒ a czego się boją autorzy grozy? Są takie rzeczy, czy też piszecie właśnie o tym, co i w Was wywołuje lęk?
D.K.: Był kiedyś taki serial „Czy boisz się ciemności?”. No więc gdyby chciał przestraszyć mnie, musiałby się nazywać „Czy boisz się światła?” :-D Dla mnie przerażające są te rzeczy, które stanowią rewers powszechnych lęków. Bardzo lubię ciemność, światło nieszczególnie. Myślę, że żywi ludzie są bardziej przerażający niż duchy, demony czy żywe trupy. Absolutnie przerażająca wydaje mi się idea życia wiecznego, a prawie wszyscy wokół o tym marzą i chcą w to wierzyć. Trochę straszne wydaje mi się to, ilu jest na świecie sadystycznych idiotów, no i to, że zazwyczaj oni właśnie sprawują władzę i są na stanowiskach rządowych/sejmowych/kierowniczych. Kojące są natomiast myśli o końcu świata, rozmiarach Wszechświata i o tym, że planeta Ziemia nie jest w ostatecznym rozrachunku specjalnie istotna ;-)
K.K.J.: Niezły zbieg okoliczności z tym lękiem, bo akurat ukazuje się zbiór opowiadań, które napisałem z Łukaszem Radeckim, zatytułowany… „Lek na lęk”. Wracając jednak do Twojego pytania, muszę przyznać, że katalog moich strachów ewoluuje wraz z tym, jak przybywa mi lat. Obecnie chyba najbardziej boję się bezsilności, która potrafi nadejść niepostrzeżenie, kiedy straci się czujność. Boję się braku sensu, utraty wiary we własne siły… Człowiek potrafi być swoim największym wrogiem, więc niewiara w siebie zazwyczaj kończy się tragicznie. Zresztą podobnie jak jej nadmiar.
M.S.: Skoro jesteśmy już przy lęku, zostańmy jeszcze trochę i zastanówmy się nad kondycją polskiej grozy. Zewsząd słyszę głosy, że nie jest zbyt dobrze. To prawda ‒ przybywa autorów, ale czy czytelników? Nie widać tego w księgarniach, ani na spotkaniach autorskich… A jak to wygląda z Waszej perspektywy?
K.K.J.: Rynek księgarski jest u nas totalnie niestabilny. Z jednej strony nakłady większości książek są niewielkie, sprzedaż kuleje, z drugiej zaś stare mainstreamowe wydawnictwa coraz chętniej sięgają po fantastykę czy grozę, pojawiają się też nowe oficyny wydawnicze, dla których horror nie jest wcale czymś co należy omijać szerokim łukiem. No i media, o których dotąd nie rozmawialiśmy, przejawiają dużo większe zainteresowanie tego typu literaturą niż miało to miejsce pięć czy dziesięć lat temu. To pozwala mieć nadzieję, że z czasem i nasza rodzima groza wypłynie na szerokie wody. O ile oczywiście nie utonie w zdradzieckich wirach gospodarki rynkowej.
D.K.: Chociaż sytuacja polskiej grozy jest z roku na rok coraz lepsza, to nie można jeszcze powiedzieć, że ten gatunek się u nas przyjął. Wciąż jest mniej widoczny niż kryminał, thriller, fantasy czy science-fiction. Co ciekawe, choć polskich autorów science-fiction jest w tym momencie mniej niż autorów grozy, to każdy czytelnik wie, że polskie science-fiction istnieje, a o polskiej grozie wielu nie ma pojęcia. Jak nieliczni są odbiorcy tego gatunku, mogliśmy się przekonać, gdy upadały takie pisma jak „Lśnienie” czy „Czachopismo”. Więc póki co jest to nisza, do której mało kto zagląda, choć od czasu do czasu trafia się pozycja, która nieźle się sprzedaje. Jest dużo lepiej niż było np. pięć, sześć lat temu, więc możliwe, że za kolejnych pięć lat będzie już naprawdę świetnie.
M.S.: Nasz rynek w ogóle ostatnio nie ma się zbyt dobrze. Wystarczy popatrzeć na niedawne rozporządzenia, takie jak wprowadzenie pięcioprocentowego VAT-u na książki. To może mocno osłabić już i tak niezbyt szybki pęd do czytania. Czy i Wy odczuliście skutki wprowadzenia nowych przepisów? Jak duże piętno mogą odcisnąć na rynku i czytelnikach?
K.K.J.: Myślę, że te pięć procent nie stanowi jakiegoś szczególnego problemu; jeśli ktoś kupuje książki, nie przestanie tego robić dlatego, że będzie musiał zapłacić złotówkę czy dwie więcej. Gorzej, że z tą podwyżką wiąże się sporo zamieszania, przefakturowywanie starszych tytułów, przerzucania się książkami przez hurtownie, co generalnie uderza w wydawnictwa, szczególnie te mniejsze. Tym co mnie szczególnie w całej sytuacji wkurza, to krokodyle łzy wylewane przez polityków, którzy od wielu lat konsekwentnie doprowadzają do upadku czytelnictwa w Polsce. No, ale wiadomo, że głupim narodem łatwiej rządzić.
D.K.: Pięć procent nie ma wielkiego znaczenia, ale z zupełnie innych powodów sprzedaż książek bardzo spadła ‒ według niektórych aż o dwadzieścia, trzydzieści procent w porównaniu z poprzednimi latami. Kiedy wszystko drożeje, kupowanie książek schodzi na dalszy plan. Podobno już teraz połowa Polaków nie czyta niczego, nie tylko książek, ale nawet artykułów w gazetach czy w internecie, bo są za długie. Więc całkiem możliwe, że za kilka lat będzie jeszcze gorzej i procent idiotów w społeczeństwie jeszcze bardziej wzrośnie. Wtedy zdjęcie człowieka z książką będzie takim rarytasem jak zdjęcie Yeti albo Potwora z Loch Ness :-D
Comments
Powered by Facebook Comments